MenuMenu główne
Powiat Poznański
Czujka tlenku węglaLogo opłat urzędowych onlineLogo opłaty urzędowe online



Relacje

Nieśmiała dziewczyna z gitarą

– Nie liczę na to, że moja muzyka wypłynie w Polsce na szersze wody. Gram to, co lubię i czuję – mówi Joanna JoPil Pilarska z Tarnowa Podgórnego, której płyta „Something Good” została zgłoszona do Nagrody Grammy.

Czego można się spodziewać na koncercie JoPil?
Koncerty są spontaniczne. Każdy z nich jest inny. Koncert zależy od nastroju, w jakim jestem, od klimatu, jaki tworzą ludzie na widowni. Nigdy nie trzymam się sztywno przygotowanego programu. Cza-sami zmieniam go całkowicie.

Większość Twoich piosenek to smutne utwory…
..bo ja lubię smutne piosenki. A poza tym nie potrafię… szybko grać na gitarze. Znalazłam sobie więc taki złoty środek. Inny jest zresztą mój materiał tworzony po polsku, a inny po angielsku. Gdy piszę w naszym języku, często idę w stronę piosenki satyrycznej, z dużą dozą ironii.

A po angielsku są rzeczy poważniejsze. Jakbyś chowała się za tym językiem.
Kiedyś tak na pewno było. Trudno mi było się „otworzyć” śpiewając, po polsku. Miałam wrażenie, że obnażając się przed słuchaczami, zapadnę się pod ziemię. Angielski wydawał mi się bezpieczniejszy. Dojrzewam jednak do tego, żeby pisać więcej po polsku i to bardziej poważnie.

Gdy się wpisze w internet Joanna Pilarska, to wyskakują hasła: blues, folk, piosenka autorska, poezja śpiewana. Co jest Ci najbliższe?
Blues. Nawet, jak jeździłam na konkursy poezji śpiewanej, to w moim kompozycjach zawsze pojawiały się bluesowe nutki.

A kiedy i gdzie poczułaś bluesa?
Zaczęłam grać na gitarze, mając 15 lat. Jestem samoukiem. A bluesa poczułam w domu, gdzie zawsze była dobra muzyka. Przełom w mojej edukacji muzycznej nastąpił w 1996 roku, kiedy to tata zabrał mnie siłą na koncert Deep Purple.

???
Byłam wtedy na etapie Backstreet Boys i Spice Girls. Ten pierwszy zespół koncertował wtedy u nas, ale rodzice nie pozwolili mi pójść na ten występ. Musiałam za to iść na Deep Purple. Miałam wtedy 12 lat i jak zobaczyłam tych wszystkich ludzi pod Areną, w większości ubranych na czarno, jak usłyszałam tę głośną muzykę, to byłam po prostu przerażona. Przy trzecim utworze wylądowałam już jednak pod sceną. W tym momencie wiedziałam, że to moja muzyka.

Deep Purple to hard rock. Trudno mi sobie Ciebie wyobrazić w tak ciężkich brzmieniach?
Ja też siebie nie widzę, bo jestem zbyt delikatna. Ale lubię posłuchać takiej muzyki.

Joanna Pilarska 2 fot Eliza Horodeńskafot. Eliza Horodeńska

Sama komponujesz, sama grasz i sama śpiewasz. Jesteś taką Zosią samosią z wyboru?
Mama zawsze mi mówiła, że jak umiesz liczyć, to licz na siebie. I wzięłam sobie te słowa mocno do serca. Jak już występuję z kimś, to są to zazwyczaj duety, czasami trio. Kusi mnie jednak, żeby zacząć grać z większym zespołem. Nie jest jednak łatwo zebrać taką grupę zgranych ze sobą ludzi. Teraz mam jednak wokół siebie kilku fajnych chłopaków, z którymi gram bluesa.

Twoi ulubieni artyści to Ingrid Michaelson, Sarah Jaffe, Cat Power, Damien Rice czy Chris Stapleton. Trzy pierwsze, to śpiewające panie. Stapleton to z kolei country…
Lubię słuchać country. W Polsce ten rodzaj muzyki kojarzy się z „wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa”, a tak wcale nie jest. Są różne odcienie country. Cała muzyka amerykańska jest przesiąknięta country. A wspomniany Stapleton to prawdziwy muzyczny gigant, człowiek legenda.

Czyli słuchasz wszystkiego?
Można powiedzieć, że jestem muzycznie rozdarta. Lubię posłuchać też indie czy muzyki autorskiej, takiej trochę niezdefiniowanej.

Twoi ulubieni artyści są na świecie doskonale znani. Ich piosenki na YouTube mają miliony odsłon. W Polsce takiej muzyki jednak nikt nie słucha!
To prawda. Pewnego razu dość przypadkowo zostałam zaproszona na koncert uwielbianego przeze mnie Erica Bibba w Kopenhadze. Koncert był fenomenalny, w kameralnej knajpce. Po występie udało się nam stuknąć piwem i porozmawiać. Kiedy Eric się dowiedział, że przyjechałam z Polski, dał mi nawet swoją płytę. Później starałam się go sprowadzić do Polski na koncert, ale usłyszałam tylko: „przecież nikt go nie zna”, „nikt na ten koncert nie przyjdzie”.

Ty ze swoją muzyką też masz raczej małe szanse na to, by przebić się do szeroko rozumianego mainstreamu?
Jestem na tyle nieśmiała, że nawet nie przyszło mi do głowy, że mogę się tam znaleźć. Gram taką muzykę, jaką lubię i czuję. Na liczę na to, że moja muzyka wypłynie w Polsce na szersze wody.

Ale wypłynęła na świecie. Twoja płyta „Something Good” została przecież zgłoszona do Nagrody Grammy. Jak to się stało?
Zaczęło się od tego, że grałam koncerty w Second Life. To taki wirtualny świat i przypomina trochę internetowe radio. Wygląda to tak, że siedzę sobie wieczorem w domu w piżamie i gram koncert. W ten sposób usłyszał mnie chłopak, który należał do stowarzyszenia Grammy. To właśnie on zgłosił moją płytę w kategorii muzyka bluesowa i płyta roku. Pierwszy etap eliminacji przeszłam, ale że nie stała za mną żadna większa wytwórnia płytowa, to ostatecznie przepadłam. Kontakty jednak zostały. Dzięki temu poznałam choćby Jennifer Gasoi, która przysłała mi swoją płytę ze specjalną dedykacją, a zaraz potem dostała Grammy.

Joanna Pilarska fot. Marta Rzepkafot. Marta Rzepka

Jako jedyna Polka wygrałaś też plebiscyt międzynarodowej platformy Artist Signal. Co to za platforma?
To portal, gdzie muzycy z całego świata mają swoje profile i gdzie w każdym miesiącu można głosować na ulubionego artystę. Tak przynajmniej wtedy to wyglądało. Zwycięzca głosowania dostawał 10 tysięcy dolarów. I ja takie głosowanie wygrałam. Jak przyszła koperta do domu, to zbladłam i nogi mocno się pode mną ugięły.

A jak to się stało, że Twoje piosenki znalazły się na ścieżce dźwiękowej filmu „Pragnienie piękna”…
To też był przypadek. Na jednym z koncertów usłyszał mnie znajomy reżysera Miguel Gaudencio i to on mnie zarekomendował. Dzięki temu nawiązałam fajną znajomość.

Od Twojej ostatniej płyty minęły już trzy lata. Czas więc chyba wziąć się do pracy?
Zaraz po wydaniu tamtego albumu urodziłam dziecko i musiałam trochę przystopować. Teraz jednak powoli wracam. Wraz z Kostkiem Andriejewem mamy już sporo materiału na nową płytę. Będzie to w pewnym sensie kontynuacja „Something Good”, choć trochę mocniejsza, mniej akustyczna.

Twoje dziecko też słucha bluesa.
Jak był malutki, to dostał ode mnie ukulele i się z nim nie rozstawał. Kiedy jednak zaczęłam próby z zespołem, to zakochał się w perkusji. Regularnie spotyka się teraz z moim perkusistą i naparza równo. Ma całkiem niezłe wyczucie rytmu.

Przy wsparciu powiatu poznańskiego nagrałaś też płytę w duecie z Krzysztofem Gąszewskim.
To płyta nagrana na „setkę”, bez żadnych poprawek. W zdecydowanej większości z coverami. Mieszkam w Tarnowie Podgórnym i ostatnio wzięłam też udział w imprezie BLusowo. Wyszło to całkiem fajnie. Pogoda i publiczność dopisały.

Gdzie Cię jeszcze można posłuchać?
Co miesiąc gram w poznańskim klubie Aligator podczas jam session. Tych koncertów nie ma aż tak wiele, bo czasu brakuje. Na co dzień pracuję jeszcze w Lusówku w żłobku.

I pewnie tam też grasz bluesa?
Jasne. Maluchy to uwielbiają. Gdy widzą gitarę, są zachwycone.

Masz jakieś marzenia muzyczne?
Jedno, by znaleźć więcej czasu na granie.

Rozmawiał Tomasz Sikorski

Redaktor: Tomasz Sikorski
Opublikowano: 30 września 2017