Relacje
Pół świata na tandemie
Karolina i Aleksander Klaja pewnego dnia postanowili, że pojadą rowerem do… Singapuru. Kupili tandem, spakowali się i ruszyli w trasę. Jechali ponad rok. Teraz postanowili podzielić się swoimi wrażeniami z tej wyprawy w książce pt. „Tandemem do Singapuru. Dziennik z podróży”, która wkrótce pojawi się w rynku. A już teraz, na naszych łamach, opowiadają, co ich skłoniło by ruszyć w trasę, i co się tam wydarzyło…
Na początek zapytam o inspirację, bo przecież nie każdy siada na rower i jedzie na drugi koniec świata. Tuż przed drugą wojną światową, na nieco podobną podróż, z Druskiennik do Szanghaju zdecydowali się Halina Korolec-Bujakowska wraz z mężem Stanisławem Bujakowskim. Tyle tylko, że oni jechali motorem…
Aleksander: To wspaniała historia. Książkową relację z tej wyprawy, spisaną przez panią Halinę, przeczytaliśmy jednak dopiero po powrocie do Polski. Dla nas taką inspiracją była strona internetowa japońskiego podróżnika Daisuke Nakanishi, którą miałem przyjemność tłumaczyć z języka angielskiego na polski. Autor wspominał tam między innymi na temat Heinza Stücke, Niemca który ponad 50 lat spędził na zwiedzaniu świata właśnie rowerem. Wtedy to po raz pierwszy pojawiły się myśli, aby pójść w ich ślady.
Karolina: To nie było jednak tak, że z dnia na dzień zainteresowaliśmy się turystyką rowerową. Już wcześniej mieliśmy za sobą sporo dłuższych i krótszych wypraw. Na dwóch kółkach dotarliśmy choćby na Ukrainę i Białoruś. Do tego drugiego kraju pojechaliśmy w ramach podróży poślubnej. Dlaczego zdecydowaliśmy się na Azję? Kierunek wschodni po prostu zawsze nas pociągał.
Japonia: spotkanie z inspiracją – Daisuke Nakanishim
A skąd ten tandem? Przecież takie rowery w dzisiejszych czasach to prawdziwe rarytasy.
Aleksander: To akurat prawda. Z tego co wiem, już się nawet ich nie produkuje. My swój kupiliśmy za 300 złotych na Allegro. To było w 2011 roku. I mamy go do dzisiaj. Z oryginału niewiele już jednak zostało, ponieważ cały czas musiałem montować nowe części. Tak naprawdę to rower został mocno zmodernizowany jeszcze przed wyjazdem. Założyłem mocniejsze koła i amortyzowany widelec. Do ramy zostały też dospawane wzmocnienia z płaskowników. Takie ulepszenia musiałem jednak wprowadzić biorąc pod uwagę fakt, że tylko podczas podróży do Singapuru przejechaliśmy ponad 22 tysiące kilometrów.
Jak przebiegała Wasza trasa?
Karolina: Olek pochodzi z Czerwonaka, a ja z Wągrowca. I to właśnie z tej drugiej miejscowości wystartowaliśmy. Jechaliśmy przez Ukrainę, Mołdawię, z której ponownie wjechaliśmy na Ukrainę, by przez Krym dotrzeć do Rosji. Ten odcinek w całości pokonaliśmy na rowerze. Potem był Kazachstan, gdzie częściowo musieliśmy korzystać z pociągu, i ponownie Rosja, a konkretnie jej syberyjskie regiony. Dalej jechaliśmy przez Mongolię i Chiny, skąd promem przepłynęliśmy do Korei Południowej. Tam wsiedliśmy po raz kolejny na prom, by przepłynąć do Japonii, z której wróciliśmy samolotem do Chin. Nasza dalsza trasa wiodła przez Wietnam, Laos, Tajlandię, Kambodżę, znowu Tajlandię, Malezję aż do Singapuru.
Aleksander: Tak się składa, że Singapur leży tuż przy równiku, więc uznaliśmy, że warto byłoby ten równik przekroczyć. Pojechaliśmy więc jeszcze na Sumatrę. Do Polski wróciliśmy już samolotem. W sumie, w podróży spędziliśmy rok i nieco ponad dwa miesiące. Wystartowaliśmy 2 kwietnia 2013 roku, a wróciliśmy 13 czerwca następnego roku.
Trasę mieliście dokładnie rozpisaną i ściśle trzymaliście się swojego planu, czy też często improwizowaliście?
Karolina: Plan był, ale tylko ogólny. Wiedzieliśmy, że w pierwszej części podróży musimy jechać dość szybko, by się dać się zaskoczyć zimie na Syberii. Kiedy jednak zjechaliśmy w tropiki o pogodę nie musieliśmy się już martwić.
Aleksander: Pod względem logistycznym największym kłopotem było załatwianie wiz, które obowiązują w większości krajów azjatyckich. Trzeba było zatem dokładnie pilnować terminów i w odpowiednim czasie oraz miejscu wszystko pozałatwiać.
Gdzie spaliście?
Aleksander: Na początku, będąc jeszcze w Polsce, często u rodziny lub znajomych. A później już przede wszystkim w namiocie. Zdarzały się jednak sytuacje, kiedy ludzie zapraszali nas do swoich domów. Zdarzało się nam także nocować w hotelach. Zwłaszcza będąc w Azji Południowej, gdzie ceny są bardzo niskie. Korzystaliśmy też z portalu internetowego, skupiającego osoby często podróżujące, oferujące darmowe noclegi w zamian za podobną przysługę.
Kambodża – nocowanie w buddyjskim klasztorze
A jak radziliście sobie z jedzeniem?
Karolina: Głównie we własnym zakresie. Będąc w Rosji niemal codziennie gotowaliśmy kaszę czy makarony. W Japonii i Korei Południowej, gdzie ceny są wręcz kosmiczne, radziliśmy sobie jedząc zalewane zupki. Często też próbowaliśmy lokalnych dań. Czy smakowały? To już kwestia gustu. Jedna kuchnia jest lepsza, inna gorsza. Tych lepszych było jednak zdecydowanie więcej!
Znaleźliście się w sytuacjach niebezpiecznych? Były momenty, gdy się baliście?
Aleksander: Jeden, jedyny raz i to w bardzo przypadkowej sytuacji. To było w Chinach, gdzie kłusownicy pomylili nasz namiot ze… zwierzyną. Padł strzał, trafili w namiot, ale na szczęście nic się nikomu nie stało. Kiedy tylko kłusownicy zorientowali się, co się wydarzyło, to byli bardziej przerażeni od nas.
Karolina: Podczas całej podróży ludzie odnosili się do nas bardzo przyjaźnie, a w najgorszym wypadku pozostawali obojętni. Zdecydowana większość osób, widząc dwoje ludzi, którzy przejechali tyle kilometrów na rowerze, starała się nam pomóc i była w stosunku do nas życzliwa.
A jak rower wytrzymał tak długą trasę?
Aleksander: Wymagał licznych napraw. Pamiętajmy, że miejsca na bagaż mieliśmy niewiele, bo w dwójkę jechaliśmy na jednym rowerze. W efekcie, już na początku podróży, często musiałem wymieniać szprychy, które pękały pod wpływem zbyt dużego obciążenia. Dlatego, już będąc w Rosji, kupiliśmy przyczepkę. To nie był szczyt techniki i szybko tam także zaczęły pękać szprychy. Z czasem sytuację jakoś jednak opanowaliśmy i ta przyczepka przejechała z nami aż do Japonii. Tam musieliśmy ją już zostawić, ponieważ nie można jej było zapakować do samolotu.
Rosja – naprawa roweru w warunkach polowych
Decydując się na tak długą podróż zapewne musieliście przewrócić do góry nogami całe swoje życie osobiste…
Karolina: W pewnym sensie tak, ale byliśmy wtedy bardzo młodzi i niewiele nas tutaj trzymało. Dylematów, czy ruszyć w trasę więc nie mieliśmy.
A jak to wygląda teraz. Czy macie w planach kolejną wyprawę?
Karolina: Teraz w naszej ekipie jest już o dwóch podróżników więcej. A mając małe dzieci – bo o nich mówię – trudno się decydować na tak długą wyprawę. Z maluchami nie sposób też pokonywać zbyt wielu kilometrów jednego dnia. Teraz mam też pracę, którą nie sposób zostawić na tak długi czas. Mam też sporo innych zajęć. Działam choćby w Fundacji Leśne Dziki z Czerwonaka.
Aleksander: Co nie znaczy, że nie podróżujemy. Nie tak dawno, w czwórkę, oczywiście na naszym tandemie, byliśmy nad morzem. Mamy też swoje marzenia dotyczące kolejnych wypraw. Na razie to jednak tylko marzenia.
Jadąc do Singapuru zakładaliście, że z tej wyprawy powstanie książka?
Aleksander: Nie mieliśmy takich planów. Do tego, aby napisać książkę namówili nas znajomi, którzy wielokrotnie nam powtarzali, że może byłoby warto podzielić się swoimi wrażeniami z innymi i być może zainspirować kogoś do poznawania świata i ludzi w tak prosty i bezpośredni sposób, jakim jest jazda na rowerze. Książka jest już praktycznie gotowa. Składanie i projektowanie jej zajęło sporo czasu, bo zależało nam, żeby była pozycją wyjątkową, a nie jedynie zwykła książką podróżniczą. Czekamy tylko na jej druk. Czy zamierzamy ją promować? Poznańskie wydawnictwo „Fundacja Robię to Co Lubię” zamierza zorganizować nam kilka spotkań autorskich. Nie myślimy jednak o podboju rynku wydawniczego. Ta książka, którą będzie można nabyć nie tylko w księgarniach ale także bezpośrednio u nas, ma być przede wszystkim dokumentem z podróży. Podróży naszego życia.
Rozmawiał Tomasz Sikorski
Tajlandia – przejażdżka z dziećmi
Indonezja – nocleg u ludzi na Sumatrze