Zapowiedzi Wydarzenia Relacje
Rozmowa z Angelique Kerber
– W Puszczykowie mogę trenować od rana do wieczora i mam przy tym święty spokój – mówi Angelique Kerber. Oto rozmowa z mieszkającą w powiecie poznańskim Niemką polskiego pochodzenia, najlepszą obecnie tenisistką świata. Wywiad z liderką rankingu WTA pojawił się w czwartkowym (5 stycznia) wydaniu “Głosu Wielkopolskiego”.
Rozmawiamy w Puszczykowie, dzień przed Pani wylotem do Australii. To właśnie tutaj ładowała Pani akumulator przed nowym sezonem i wielkoszlemowym turniejem w Melbourne?
Tak, ponieważ czuję się tutaj doskonale. W Puszczykowie mam wszystko, czego potrzebuję. To wręcz idealne miejsce do treningu. Mam ciszę, spokój, nie ma zbyt wielu ludzi. Poza tym jestem u siebie w domu i mam przy sobie najbliższych. Tym razem ze swoją ekipą spędziłam w Puszczykowie ponad miesiąc. Podobnie było przed rokiem. W trakcie sezonu także często można mnie tutaj spotkać. Przed każdym poważnym turniejem staram się przyjechać i solidnie potrenować.
Każdy turniej wielkoszlemowy jest jednak rozgrywany na innym typie nawierzchni. Jak w Puszczykowie można się przygotować do Wimbledonu, gdzie gra się na trawie?
Dla mnie rodzaj nawierzchni nie ma aż tak dużego znaczenia. Jestem typem zawodniczki, która szybko dostosowuje się nowych warunków. Dwa, trzy dni mi w zupełności do tego wystarczą, a na najważniejsze turnieje wyjeżdżam zawsze nieco wcześniej. Dla mnie istotniejsze jest to, że u siebie w domu mogę trenować od rana do wieczora. Mam święty spokój i wszystko to, czego potrzebuję, by w stu procentach przygotować się do danej imprezy. To przynosi zresztą efekty, ponieważ w Puszczykowie trenowałam zarówno przed Australian Open, US Open jak i Wimbledonem. Dwa pierwsze z tych turniejów wygrałam, a w Londynie dotarłam do finału. Wiadomo, że w przypadku startów w Australii i USA dochodzą problemy związane ze zmianą strefy czasowej, ale tam wylatuję na tyle wcześnie, by zdążyć się „przestawić”.
Angelique Kerber przed Centrum Tenisowym Angie, dzień przed wylotem do Australii. Fot. T. Sikorski
Spędza Pani w Puszczykowie sporo czasu. Czy to znaczy, że mieszkańcy tego niewielkiego miasta w powiecie poznańskim mogą spotkać najlepszą tenisistkę świata kupującą w sklepie spożywczym bułki?
Jak ktoś ma szczęście, to tak. Nie siedzę przecież cały czas zamknięta w domu. Teraz przyjechałam do Puszczykowa już w połowie listopada. Było więc sporo okazji, aby mnie spotkać w mieście.
Rozmawiając z Panią nie sposób uciec od tego, co się wydarzyło w poprzednim sezonie. 2016 to był rok z bajki, czy też jest coś, co się Pani nie udało?
To był wspaniały sezon. Nawet nie myślałam, że tak to wszystko się ułoży, że zostanę liderką światowego rankingu, że wygram dwa turnieje wielkoszlemowe. W ostatnich miesiącach naprawdę sporo się działo i jestem dumna z tego, czego dokonałam… A czy jest jakiś niedosyt? Pewnie. Jest jeszcze kilka turniejów, które nie wygrałam, a które chciałabym wygrać. Motywacji przed nowym sezonem mi więc nie brakuje.
Jakby miała Pani wymienić jedną rzecz, jeden element, dzięki któremu marsz na tenisowy szczyt zakończył się powodzeniem, to co by to było?
To nie była jedna rzecz. Na to złożyło się wiele czynników. Jednym z nich na pewno było coraz większe doświadczenie. Od kilku lat jestem przecież w czołowej dziesiątce rankingu WTA i przez ten czas miałam okazję regularnie grać z najlepszymi zawodniczkami. Wreszcie też poczułam, że mogę wygrać coś wielkiego. Ta wiara w siebie bardzo mi pomogła. Choćby w finale Australian Open, kiedy od pierwszej piłki czułam, że mogę pokonać Serenę Williams. Do tego doszło też trochę szczęścia, które w sporcie jest niezbędne.
Wspomniała Pani o meczu z Sereną Williams. Ten pojedynek był chyba świetnym przykładem na to, jak ważna w tenisie jest głowa, bo Pani, w przeciwieństwie do wielu innych zawodniczek, nie wystraszyła się Amerykanki i postawiła jej twarde warunki.
Odpowiednie nastawienie psychiczne na pewno odgrywa istotną rolę na korcie. Ubiegłoroczny turniej w Melbourne był dla mnie pod tym względem wyjątkowy. Przypomnę tylko, że już w pierwszej rundzie wyszłam ze sporych opresji, bo musiałam bronić piłki meczowej. Ważnym momentem podczas tego turnieju był także wygrany mecz z Wiktorią Azarenką, której wcześniej nigdy nie potrafiłam pokonać. W pojedynku z Sereną Williams byłam nieprawdopodobnie zmotywowana. To był dla mnie pierwszy wielkoszlemowy finał i musiałam jej pokazać, że jestem gotowa na to, aby go wygrać.
Angelique Kerber prezentuje puchar za wygranie Australian Open. Fot. Ł. Gdak
Pani wielkim atutem jest też niesamowita regularność. Grając ofensywnie nie popełnia Pani zbyt wielu błędów. To można wypracować, czy też trzeba się z czymś takim urodzić?
Trening w tym przypadku jest chyba ważniejszy. To kwestia wielogodzinnych treningów i pewnej powtarzalności. Każdy ma przy tym swój styl gry. Mój polega na tym, żeby dużo biegać, nie robić błędów i przy każdej nadarzającej się okazji starać się zaatakować. Kwestią pracy i treningów jest, by ten styl dopracować do perfekcji.
Kibice pewnie zastanawiają się, jak wygląda życie turniejowe tenisistek poza kortem. Co wtedy robicie, czy spotykacie się ze sobą, czy też każda ma swój świat?
Każda z nas ma swoją ekipę, z którą jeździ po wszystkich turniejach i to właśnie z ludźmi z tej ekipy spędza się najwięcej czasu. Praktycznie 24 godziny na dobę. Z innymi zawodniczkami ten kontakt też jest jednak częsty, ponieważ gramy na tych samych imprezach i chcąc nie chcąc wpadamy na siebie. Czasami też spotykamy się na stopie towarzyskiej. Ja w każdym razie nie mam z tym problemu, by wieczorem pójść z rywalką na kawę, a na drugi dzień rano wyjść z nią na kort i walczyć o zwycięstwo. To zupełnie dwie różne sprawy i trzeba umieć je rozdzielić.
A są przyjaźnie w tym tenisowym świecie. Z kim najchętniej chodzi Pani na kawę?
Dla mnie taką najbliższą osobą była i jest Ana Ivanovic. Ona wprawdzie właśnie ogłosiła zakończenie kariery, ale jestem pewna, że nadal będziemy utrzymywać kontakt. Dobrze rozumiem się także z Agnieszką Radwańską, z którą znam się od najmłodszych lat. Podobnie jest w przypadku Caroline Wozniacki. Jest też cała grupa tenisistek niemieckich, z którymi znam się od wielu lat.
Na stronie ITF przy nazwisku Angelique Kerber i rubryce hobby można przeczytać: muzyka, taniec i zakupy. Ile w tym prawdy?
Sporo. Muzyka towarzyszy mi niemal bez przerwy, czy to w samolocie, samochodzie czy też hotelu. Słucham wszystkiego, co serwuje radio. Tańczyć też lubię i gdy jest tylko okazja, to z niej korzystam. A zakupy to chyba wiadomo…
Gdzie jest najlepsze miejsce na zakupowe szaleństwa?
Najbliżej mam Poznań, ale w tym przypadku zdecydowanie postawię na Nowy Jork.
Wracając do tenisa i do czekającego Panią już wkrótce turnieju w Australii. Kto może napsuć Pani tym razem najwięcej krwi?
Trudno to w tej chwili ocenić. Tym bardziej, że ten turniej praktycznie otwiera sezon. W tym momencie nie wiem, kto i jak jest do niego przygotowany. Nie wiem też, czy wszystkie rywalki są zdrowe, bo to kluczowa sprawa. Zwłaszcza podczas turniejów wielkoszlemowych, gdzie żeby wygrać, trzeba zagrać siedem meczów w krótkim czasie. Wiem tylko, że z różnych powodów w Melbourne zabraknie Wiktorii Azarenki, Madison Keys, Marii Szarapowej i Petry Kvitovej. Łatwiej jednak nie będzie, bo jest cała grupa młodych zawodniczek, która zaczyna coraz lepiej grać. Z tego, co wiem, w Australii mają już wystąpić tenisistki urodzone w 2000 roku.
Angelique Kerber na spotkaniu z dziennikarzami po wygranej w US OPen. Fot. T. Sikorski
I nie wiadomo na co je stać…
Dokładnie. Sama jestem ciekawa, jak ten sezon będzie wyglądał. Już w Melbourne nie będzie tak, że zawodniczki z czołowej dziesiątki rankingu WTA bez problemów przejdą przez pierwsze rundy turnieju. Słabszy dzień może sporo kosztować. Tym bardziej że mało jeszcze wiemy o tym młodych tenisistkach. Na pamięć znam rywalki ze światowej czołówki, ale tych nowych zawodniczek muszę się dopiero „nauczyć”.
Który z turniejów wielkoszlemowych ma najlepszy klimat. Gdzie Pani czuje się najlepiej?
Każdy z nich różny. Dla mnie ważny jest Nowy Jork, bo to właśnie tam, w 2011 roku wszystko się tak naprawdę dla mnie zaczęło. Wyjątkowy jest także Wimbledon. O jego wyjątkowości w dużej mierze decyduje cała ta otoczka. To, że gramy na trawie, że trzeba być ubranym na biało. To chyba na każdym robi wrażenie.
Wygrana w Londynie to jedno z Pani marzeń na 2017 rok?
Marzę o tym, by dopisywało mi zdrowie, bo bez tego trudno będzie o sukcesy. Wimbledon? Pewnie, że chciałabym tam wygrać. Tym bardziej że ostatnio było tak blisko… Jest jednak jeszcze kilka innych imprez, w których chciałabym zwyciężyć. Tak jak mówiłam wcześniej, mam jeszcze sporo do wygrania.
Rozmawiał Tomasz SIKORSKI