Relacje
Nie gonię za nowościami
– Bardzo trudno jest obecnie przekopać się przez zalegające warstwy muzycznego torfu, aby dotrzeć do zakopanego skarbu – mówi Jakub Kozłowski z Wydawnictwa In Rock z Czerwonaka, recenzent, tłumacz książek i wielki pasjonat muzyki.
W opublikowanej właśnie setce najlepiej sprzedających się płyt w USA praktycznie nie ma albumów rockowych. Młodzież już takiej muzyki nie słucha?
To zależy o jakich nośnikach mówimy i czy w ogóle mówimy o nośnikach fizycznych. Jeżeli w rankingu znalazły się też wersje cyfrowe albumów albo odtworzenia na spotify czy Tidal to taki wynik mnie nie dziwi. Jeżeli jednak rozpatrywalibyśmy sprzedaż albumów i płyt winylowych, to na pewno rock zapisałby się w jakiś sposób w tym rankingu. Ale wracając do pytania, to faktycznie uważam, że rock, a nawet metal nie są już muzyką młodych. Rock we wszystkich swoich odmianach już od dziesięcioleci nie trafia do młodych słuchaczy. Zespoły metalowe, będące w latach 80-tych i 90-tych emanacją buntu nastolatków, dojrzały, postarzały się i złagodziły przekaz. Trudno mówić o muzyce młodych, skoro najlepiej sprzedające się zespoły metalowe – niezmiennie Metallica – to już panowie w średnim wieku a giganci rocka zaczęli powoli i nieubłaganie od nas odchodzić. Obecnie młodzi mają swoją muzykę i nie jest to muzyka gitarowa. I dobrze. Ja większości nowych, popularnych wykonawców nie rozumiem, ale też nie podejmuję takiej próby. Nie wszystko trzeba zaraz rozumieć. Ale warto akceptować.
Czy w rocku dzieje się obecnie coś ciekawego, czy to tylko powielanie tego, co już kiedyś było?
Tak jak zawsze pojawiają się młode formacje, które starają się robić coś nowego. Niestety, nie mają one szansy na wybicie się. Epoka wielkich wytwórni dawno się zakończyła. Mass marketing przestaje spełniać swoją funkcję, a promocja nie ma już takich budżetów jak kiedyś. Nie ma też organizacji czy firm dążących do promocji nowych twórców. Jeżeli już podejmuje się takie działania w obrębie rocka, to machiny przemysłu muzycznego kierują się w stronę epigonów, przetwarzających i czerpiących z utartych wzorców. Na myśl przychodzi mi promowany swego czasu zespół Royal Blood czy wielka medialna kampania, każąca nam, słuchaczom, widzieć w zespołach takich jak Greta Van Fleet nadzieję nowego pokolenia. Dzieje się tak, ponieważ jest to bezpieczne i nie niesie ze sobą ryzyka. Jeżeli szukałbym czegoś nowego i ekscytującego, to zwróciłbym uwagę na undergroundową scenę black metalu. Chociażby tego, który prężnie rozwija się w Polsce. Ciekawa jest również scena stoner rocka, ale tu trzeba być ostrożnym, bo ten podgatunek bardzo często popada w pastisz i zjada własny ogon. I tu trafiamy na kolejny problem – zespołów mających możliwość publikacji swoich nagrań są tysiące. Nie potrzeba już profesjonalnego, drogiego studia, aby zarejestrować utwory i wydać je własnym sumptem. Bardzo trudno jest obecnie przekopać się przez zalegające warstwy muzycznego torfu, aby dotrzeć do zakopanego skarbu.
Kończy się rok, a to czas wszelkiego rodzaju podsumowań, także tych muzycznych. Jaka zatem płyta zrobiła na Panu największe wrażenie, a która była największym rozczarowaniem?
Może zacznę od końca. Trudno mi mówić o rozczarowaniach, ponieważ od dłuższego już czasu mam bardzo silne przekonanie, że na odbiór muzyki wpływa zbyt wiele czynników, aby można było jednoznacznie jakąkolwiek płytę uznać za rozczarowanie. Poczucie zawodu w związku z konkretnym albumem najczęściej bierze się z faktu odejścia danego artysty od wypracowanego stylu. Wówczas, gdy efekt finalny odbiega od naszych oczekiwań pojawia się uczucie zawodu. Tyle, że i ono może szybko minąć. Wszystko zależy od tego, kiedy daną płytę poznaliśmy, jakie towarzyszyły nam uczucia w trakcie słuchania, czy też w jakim momencie życia się znaleźliśmy… Uczucie zawodu zazwyczaj mija, gdy poświęcimy danej płycie odpowiednią ilość czasu. I tu właśnie tkwi sedno problemu…. Jeżeli więc chodzi o płytę, która zrobiła na mnie największe wrażenie, to odpowiem, że obecnie najwięcej czasu poświęcam przepięknemu albumowi grupy Caravan „It’s None of Your Business”.
W 2021 roku ukazało się sporo płyt znanych wykonawców od Abby i Adele zaczynając, przez Johna Mayera, Foo Fighters i na Iron Maiden kończąc. Jakiś artysta z topu Pana zaskoczył?
W pytaniu padły instytucje pokroju Iron Maiden i dość intymna twórczość Adele, a więc całkiem spory rozstrzał gatunkowy. Muszę szczerze powiedzieć, że raczej nic mnie nie zaskoczyło, bo też nie szukam przesadnie zaskoczeń. Nie podchodzę też do muzyki przez pryzmat „lat”. Nie gonię za nowościami i nie mam potrzeby sprawdzania, kto jest na topie. Bardzo często poznaję płyty z danego roku długo po ich premierze, ponieważ na przykład zakopałem się w uzupełnianiu kolekcji albumów, dajmy na to Dead Can Dance czy Nazareth albo kupuję namiętnie formacje z jakiegoś podgatunku metalu. Ja generalnie w muzyce za niczym nie gonię, nie śledzę trendów. Zbyt wiele jest w życiu sytuacji i problemów, za którymi trzeba gonić, abym podchodził nerwowo do hobby, jakim dla mnie jest muzyka. Jedna rzecz faktycznie odrobinę mnie dziwi: wysyp wersji super deluxe starych, uznanych albumów – chociażby nowe boxsetowe wydania Black Sabbath, Jethro Tull, Marillion, Led Zeppelin, Motörhead. Trend który trwa już od dłuższego czasu, ale uległ jakby intensyfikacji w 2021 roku.
Czy słucha Pan też polskiej muzyki?
Jeżeli mówimy o mainstreamie, to obawiam się, że bardzo rzadko. Nie wiem co jest modne. Dodatkowo pokutuje u mnie przekonanie, pewnie błędne, że większość polskich artystów czy zespołów jest jakby odbiciem w krzywym zwierciadle tego, co już sprawdziło się na rynkach anglosaskich. Cenię sobie jednak polski metal. On niczym nie odbiega od poziomu światowego, a częstokroć klimatem, wykonaniem, pomysłem przoduje na rynku. Polski metal znalazł swoją niszę, celebruje lokalność, nie ucieka od charakteru miejsca, w którym ta muzyka powstaje. Czerpie z niego inspiracje. Tak na marginesie powiem, że w muzyce metalowej dominuje Śląsk. I to nie tylko w muzyce – również w literaturze. Twórcy wywodzący się z Dolnego Śląska przodują we wplataniu w twórczość modny ostatnio realizm magiczny, weird fiction, odrealniając mroczną i często depresyjną rzeczywistość.
Na jaki album Pan teraz czeka?
Odpowiem jak rockowy dinozaur – z pewnymi obawami ale jednak czekam na nową płytę Jethro Tull „The Zealot Gene”. Czekam też na kolejne płyty Opeth, Paradise Lost i My Dying Bride, ale one pewnie nie ukażą się w 2022 roku. No i na nowego Spaceslug.
A jakie pozycje przygotowuje wydawnictwo In Rock na przyszły rok?
In Rock skupia się obecnie na metalu. Jest to niezwykle intrygujący gatunek muzyczny. Już nie tak żywotny jak kiedyś, ale wciąż intrygujący. W roku 2022 czytelnicy mogą spodziewać się książek o zespole Obituary, My Dying Bride, historię Noise Records oraz, być może historię doom metalu.
Nie tak dawno mieliśmy święta, więc na koniec proszę zabawić się w Gwiazdora. Gdyby mógł Pan podarować fanom pod choinkę jakąś płytę, to co to by było?
Z progresywu album Genesis „Wind and Wuthering”, z klasycznego rocka koncertówkę Grand Funk Railroad, z hard rocka album Uriah Heep „Look at Yorself”, z retro rocka płytę Siena Root „Kaleidoscope”, z doom metalu album My Dying Bride „Angel and the Dark River”, z muzyki filmowej Clannad „Legend”, z black metalu Emperor „Anthems to the Welkin at Dusk”, ze stoner rocka Spaceslug „Lemanis”, z death metalu Unleashed „Where No Life Dwells”, a z folk rocka zbliżonego do psychodelik Comus „First Utterance”. I pewnie z żadną z tych propozycji bym nie trafił…
Rozmawiał Tomasz Sikorski
Jakub Kozłowski prezentuje książkę “W bocznej ulicy”, której był tłumaczem, i w której przedstawione są zespoły z dużym potencjałem, choć mało znane fanom muzyki rockowej…