Relacje
Kochają średniowiecze i bitwy
– Jesteśmy grupą przyjaciół z Poznania i powiatu poznańskiego. Są wśród nas urzędnicy, prawnicy czy informatycy. Łączy nas jedno – pasja do historii, a konkretnie do wczesnego średniowiecza i wszystkiego, co z tym związane – mówią wojownicy z grupy rekonstrukcyjnej „Smoki Sigurda”.
– Czym się zajmujemy? Skupiamy się na odtwarzaniu wydarzeń historycznych i stylu życia we wczesnym średniowieczu. Mam tutaj na myśli okres od IX do XII wieku i tego, co się wówczas działo we wschodniej i północnej Europie, a więc na ziemiach polskich, w Skandynawii, a nawet na Rusi Kijowskiej. Najbliższa jest nam kultura Wikingów, bo też specjalizujemy się w walce. Nie skłamię jeśli powiem, że na polu bitwy wyróżniamy się umiejętnościami oraz dobrą organizacją. Mówię oczywiście o bitwach, które są organizowane podczas wydarzeń takich jak choćby Festiwal Słowian i Wikingów na Wolinie – opowiada Marek Kuźlan, który w „Smokach Sigurda” odpowiada za treningi.
A imprez z udziałem grup rekonstrukcyjnych jest całkiem sporo. – Zwłaszcza w okresie letnim. Największą jest wspomniany Festiwal w Jomsborgu na Wolinie, gdzie zawsze jesteśmy obecni. Podobnie jak podczas Festiwalu Kultury Słowiańskiej pod nazwą „Koronacja Królewska” w Gnieźnie, który zresztą współorganizujemy – dodaje Łukasz Babicki. – Te imprezy, jak też wiele innych, cieszą się sporą popularnością. Przekłada się ona na liczbę działających grup rekonstrukcyjnych. Dziesięć lat temu w Poznaniu istniała taka jedna. Teraz są cztery. W Polsce mamy ich ponad sto. Dzięki coraz większej liczbie imprez mamy się gdzie spotykać i prezentować swoje umiejętności – zapewniają.
Ta rosnąca liczba osób zainteresowanych historią wynika w dużej mierze z popularności seriali telewizyjnych, takich jak „Wikingowie” czy „Upadek królestwa”. Ta popularność ma swoje plusy i minusy. – W tych oraz innych filmach wykreowano swego rodzaju etos wikinga jako wielkiego faceta z dwoma toporami, kładącego jednego przeciwnika za drugim. My pokazujemy, że wcale tak to nie wyglądało. Przekłamań jest więcej. Wiele osób uważa, że średniowiecze było ciemnym okresem, w którym ludzie żyli w brudzie i błocie, i nosili na sobie jakieś szmaty. A tak wcale nie było. To były bardzo kolorowe i ciekawe czasy. Poziom życia też był wyższy niż wielu sądzi – przekonuje Marek.
On w grupach rekonstrukcyjnych działa już wiele lat. – Dla mnie to coś znacznie poważniejszego niż tylko zabawa. Bardzo mocno łączę życie prywatne z rekonstrukcją. Jak to się zaczęło? W moim przypadku od komiksów o Thorgalu. No bo kto by nie chciał być wojownikiem w skórzanej zbroi i z wielkim toporem… – mówi z uśmiechem. Takich jak on jest wielu. – W „Smokach Sigurda” jest nas blisko pięćdziesiąt osób. Działamy od pięciu lat, ale wielu z nas wkręciło się w to znacznie wcześniej. To prawdziwi wyjadacze. Zdecydowana większość to mężczyźni, ale są wśród nas, podobnie zresztą jak u Wikingów, również kobiety. I świetnie walczą, niejednemu już nabiły siniaka – dodaje Łukasz.
– Walka to jest coś co nas najbardziej kręci. Dlatego spotykamy się każdego tygodnia na treningu i ćwiczymy. Czy leje się krew? Zdarza się. W końcu walczymy w bliskim kontakcie. Nie jesteśmy jednak wiedźminami. Nie wywijamy mieczami i nie robimy młynków. Staramy się walczyć zachowawczo. Nie używamy przy tym żadnych pianek, czy pełnych ochraniaczy. Wzorujemy się na uzbrojeniu wczesnośredniowiecznym. Hełmy, ze względów bezpieczeństwa, nosi każdy. W dawnych czasach na taki luksus mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. Tak samo jak na kolczugę czy miecz. U nas wszyscy walczymy mieczami stalowymi, takiej samej długości i wagi – zdradza trener.
O strój każdy dba we własnym zakresie. – Jest sporo rzemieślników, którzy się tym zajmują. I potrafią zrobić wszystko, od prostych butów przez skarpetki, spodnie, koszule, kaftany, aż po kolczugi i hełmy – wylicza Łukasz. Bitwy, w których „Smoki Sigurda” biorą udział w żadnym przypadku nie są ustawiane, tak jak to ma miejsce choćby podczas imprez organizowanych z okazji rocznicy bitwy pod Grunwaldem. – Tam mamy do czynienia z typową inscenizacją. Walcząc na przykład na Wolinie dzielimy się na dwa stronnictwa, broniących i atakujących ten ważny w średniowieczu ośrodek. Wynik nie jest ustalony. Mamy do czynienia z czystą walką. Wygra lepszy – zapewnia Marek.
Żeby dobrze w takiej bitwie wypaść trzeba być odpowiednio przygotowanym. – Trenujemy raz w tygodniu, w hali lub na świeżym powietrzu, na przykład w parkach lub nad Wartą. Czasami z tego powodu wynikają dość zaskakujące sytuacje. Bywa, że przyjeżdża do nas policja, choć najczęściej z ciekawości. Widok kilkunastu walczących na miecze gości robi przecież wrażenie. Tak jak i to, gdy niektórzy z nas wchodzą do tramwaju z ponad dwumetrową włócznią i tarczą – śmieje się Filip Wrębel. – Dla przechodniów nasze treningi także są atrakcję. Dzieci mogą podejść, założyć hełm, chwycić miecz. Zdjęcie w takim uzbrojeniu to fajna pamiątka – dodaje.
„Smoki Sigurda” chętnie zresztą przyjmują w swoje szeregi kolejnych wojowników. – Czy trzeba spełniać konkretne warunki? Jest tylko jeden. Trzeba mieć ukończone szesnaście lat. A poza tym wystarczą chęci i trochę determinacji, bo to nie jest łatwy kawałek chleba. To jednak świetna zabawa, a w naszym przypadku również wielka pasja. Szukamy osób żądnych przygód, gotowych zarówno do walki, jak i wspólnego biesiadowania po zwycięskich bitwach – zapewniają. – W grupie są przede wszystkim osoby z Poznania i powiatu poznańskiego, Komornik, Lusowa czy Dąbrówki. Mamy też chłopaka, który dojeżdża z Gniezna. Stanowimy zgraną grupę przyjaciół, którzy chętnie spędzają ze sobą czas także poza treningami – zgodnie dodają i odsyłają na swój profil facebookowy.