Relacje
Na nowo poznać swoje miasto
– Najbliższa jest mi historia o losach Człapuchy, bo to pierwsza, jaką opisałam – mówi Anna Małyszka, autorka książki „Jak powstało Jezioro Swarzędzkie…: legendy, podania ze Swarzędza i okolic”, wydanej przez tamtejszą Bibliotekę Publiczną.
Zacznę banalnie, od pytania, co Panią skłoniło do tego, by zebrać i opisać swarzędzkie legendy?
Wraz z mężem, regionalistą Arkadiuszem Małyszką, często podróżowaliśmy po Polsce i podczas takich wypadów regularnie trafiałam na różnego rodzaju wydawnictwa poświęcone legendom poszczególnych miast czy całych regionów. Było tego naprawdę sporo. Aż w końcu zadałam sobie pytanie, czy w obchodzącym w tym roku 380. rocznicę nadania praw miejskich Swarzędzu nie ma żadnych podań, legend? No i zaczęłam kopać, szukać w archiwach. Wszystko, co znajdywałam, trafiało do specjalnej teczki.
Rozumiem, że tak narodził się pomysł. A ile czasu zabrało Pani napisanie książki?
W sumie dwa lata. Z wykształcenia jestem plastykiem i jej tworzenie rozpoczęłam od ilustracji. Początkowo były one czarno-białe. Jak już obrazkowo wszystko to sobie poukładałam, to pochyliłam się nad tekstem i zaczęłam opracowywać znalezione wcześniej historie.
Gdzie je Pani wyszukała?
Najbardziej pomocne było to, co pozostawił po sobie Otto Knoop, niemiecki folklorysta, żyjący na przełomie XIX i XX wieku. Swego czasu pracował on jako nauczyciel w Rogoźnie i gdy uczeń mocno narozrabiał, to za karę musiał przygotować i opowiedzieć jakąś legendę. Otto Knoop je spisywał i dzięki temu trochę się tego nazbierało. Część z nich dotyczy Swarzędza i gminy. Nie wszystkie jednak podania, które umieściłam w książce, pochodzą z tego źródła. Szukałam też w książkach, prasie, zeszytach literackich. Kartka po kartce przeszukiwałam wszystkie dostępne materiały.
Ile tych legend Pani opracowała?
W książce jest ich szesnaście. Wiele z nich musiałam obudować tekstowo, bo materiał, jakim dysponowałam, był wyjątkowo skąpy. Było to coś na wzór, „w tym, a tym domu na swarzędzkim rynku straszyła jakaś pani”. Wymagało to zatem sporo pracy. Bo też chciałam tak te historie opisać, by zainteresować młodego czytelnika. Moim marzeniem jest, aby dziecko które przeczyta książkę, idąc ulicami Swarzędza, wiedziało, że to właśnie tutaj straszyła Człapucha, a w tym miejscu na rynku wypadł z sań Napoleon. W ten sposób można przecież na nowo odkrywać swoje miasto. Po to też w książce umieściłam mapkę, z której można się dowiedzieć, jakich lokalizacji dotyczy dana legenda.
Te legendy mają odzwierciedlenie w faktach?
Tak. Na końcu każdej z nich podaję źródło, z którego pochodzi. To nie są wymyślone historie. Są jednak na swój sposób opisane, bo taki jest urok legend.
Która jest Pani najbliższa?
Ta opowiadająca losy Człapuchy. I to z dwóch powodów. Była pierwszą, która spisałam, a poza tym rozgrywa się niedaleko miejsca, w którym mieszkam. Lubię też tę, w której przypominam, że Swarzędz w przeszłości był bardzo ważnym ośrodkiem sukienniczym. W ten sposób łamie ona stereotyp, że to miasto tylko i wyłącznie kojarzące się z meblami.
To, że „Jak powstało Jezioro Swarzędzkie…: legendy, podania ze Swarzędza i okolic” ukazało się w tym roku, kiedy miasto świętuje 380-lecie, nie jest chyba dziełem przypadku.
Nie było to zaplanowane, ale rzeczywiście, rocznica była doskonałym pretekstem, aby książka właśnie teraz ukazała się na rynku.
W tej Pani teczce na legendy coś jeszcze zostało?
Tak i nie wykluczam, że będzie ciąg dalszy. Bo nie ukrywam, że pisanie dla dzieci bardzo mi się spodobało.
Rozmawiał Tomasz Sikorski
Anna Małyszka prezentuje swoja książkę