W mediach o nas
Najlepsza Polka w Nowym Jorku (12.11.2018)
– Muszę mieć w życiu cel – mówi Aleksandra Dzierzkowska, wuefistka ze Sportowej SP nr 14 w Poznaniu. W tym roku, przy trzecim podejściu, spełniła marzenie: w ostatnią niedzielę wygrała nowojorski maraton w kategorii kobiet 55-59 lat.
Central Park, 38 km. W głowie słowa trenera: „Musisz nauczyć się cierpieć, maraton to cierpienie!” Ola cierpi. Zapomniała, że tutaj jest jeszcze jedno wzniesienie. Pojawiają się skurcze. Myśli nie zagłusza muzyka, biegnie w ciszy. Przypomina się sentencja: „Maraton zaczyna się po 30 km”. – Niech się już kończy – myśli. Spogląda na zegarek: zwolniła i straciła dwie minuty. Denerwuje się, ale przyspieszyć już nie może.
Pokonała wszystkie mosty
Spotykamy się w kawiarni, dzień po jej powrocie z Nowego Jorku. Ola zaczyna rozpakowywać torebkę: pokazuje mi puchar i dyplom od Konsula Generalnego za najlepszy wynik wśród Polek. Później złoty medal. Jest ciężki, sporo na nim śladów małych palców, bo wcześniej podziwiali go uczniowie Oli. Wyjmuje też poniedziałkowe wydanie „New York Times’a”, w którym tradycyjnie drukowane są wszystkie wyniki. Zielonym mazakiem zakreślone: „3:14:32 ALEKSANDRA DZIERZKOWSKA”. – Dopiero na drugiej stronie – stwierdza Ola. Wyniki ciągną się jeszcze przez osiem wielkich stron, bo nowojorski maraton jest jednym z największych na świecie. W tym roku uczestniczyło w nim aż 52 tys. biegaczy.
– Oszalałam, gdy na mecie powiedzieli mi, że wygrałam nie tylko swoją kategorię wiekową, ale byłam najlepszą Polką w ogóle. Poprawiłam swój rekord na tej trasie… Co tu dużo mówić, spełniłam swoje marzenie! – cieszy się Dzierzkowska. „Nie jest płaski jak deska do prasowania, a dodatkowo trasa prowadzi przez pięć mostów łączących pięć dzielnic. Jest wymagający, często kolejnym utrudnieniem jest silnie wiejący wiatr” – czytam o nowojorskim maratonie w serwisie „trenerbiegania.pl” – Wiedziałam, że tam nie biegnie się, żeby bić życiówkę. Było bardzo ciężko, właśnie na tych mostach, ale ciągnie mnie tam niepowtarzalna atmosfera. Wszyscy są uśmiechnięci, policjanci przybijają „piątki” podczas biegu, na całej trasie są kibice, a co kilkaset metrów rozstawiają się orkiestry, które rytmicznym graniem dodają biegaczom sił – opisuje Aleksandra.
Ola uparła się, że kiedyś wygra ten bieg. W tym roku stanęła na starcie po raz trzeci. – Za pierwszym razem uległam tym wszystkim widokom i pobiegłam jak turystka. Rozglądałam się, podziwiałam i musiałam jeszcze po drodze znaleźć moje dzieciaki ze szkoły, żeby im przybić piątkę, pokazać się. Poleciały ze mną w ramach projektu „Marzeniami Macieja Frankiewicza”. Chodziło o to, by wspólnie z dziećmi realizować marzenia prezydenta Frankiewicza, których on nie zdążył spełnić ze względu na niespodziewaną śmierć – wspomina. Po 3 godz. i 15 minutach wpadła na metę ze łzami w oczach. Bieg odbywał się 1 listopada, a kilka miesięcy wcześniej zmarła jej mama. Największa kibicka. – Razem z tatą jeździli na moje zawody. Zrobiłam to dla niej, zadedykowałam jej ten bieg – wzrusza się.
Sama w Nowym Jorku
Zajęła szóste miejsce, do trzeciego zabrakło jej tylko 30 sek. – Wystarczyłoby trochę szybciej pobiec sto metrów i byłoby podium, a to już brzmi zdecydowanie inaczej niż jakieś szóste miejsce. Wiedziałam, że spróbuję jeszcze raz – mówi. Po dwóch latach znów poleciała do Nowego Jorku, tym razem w towarzystwie dwóch par, też biegnących w maratonie. – Atmosfera była niezdrowa, znajomi się pokłócili, wynajęli osobne hotele, a ja zostałam na lodzie. Sama w Nowym Jorku. Jak Kevin. Poznałam Airbnb [serwis umożliwiający dzielenie się mieszkaniem – red.], jeździłam po nocy Uberem i jeszcze byłam odcięta od świata, bo nie kupiłam karty do telefonu. Chwilami byłam przerażona – wspomina, dziś już ze śmiechem.
Sam bieg też nie ułożył się pomyślnie. – Za bardzo nastawiłam się na dobry wynik i przesadziłam na początku. Pobiegłam za szybko i później tych sił mi zabrakło. W końcówce walczyłam już tylko o to, żeby ukończyć bieg. Zajęłam 12. miejsce i miałam gorszy czas niż poprzednio aż o 7 minut – mówi Ola. W tym roku okoliczności też nie sprzyjały realizacji celu na maratonie. – Mój syn jest kibicem Lecha, jeździ na mecze wyjazdowe. Przed moim wylotem do Stanów znowu pojechał nadstawiać głowę. Jestem bezradna, on wychodzi z domu, a ja nie wiem, czy wróci cały – wzdycha. Jej ciało męczyło się w ostatnią niedzielę podczas maratonu, a głowa trapiona była myślami zabranymi z drugiego końca świata.
Napędzana rywalizacją
Była ruchliwym dzieckiem. Do podstawówki chodziła na siódmą, choć lekcje zaczynały się godzinę później. – Tak akurat pracowali rodzice, więc wychodziłam z domu z nimi. Ale to lubiłam, bo przez godzinę biegałam z innymi dzieciakami. Tata był sędzią lekkoatletycznym, więc mnie zabierał na zawody i bawiłam się na stadionie. Nasiąkałam atmosferą rywalizacji – tłumaczy.
– Przez 20 lat trenowałam wioślarstwo. Byłam w reprezentacji Polski, szło mi bardzo dobrze, miałam stypendium, ale zaszłam w ciążę i przez następne 14 lat skupiłam się na wychowaniu syna. Odeszłam od sportu, ale zaczęło mi w końcu brakować rywalizacji. No i w pasie było coraz więcej – śmieje się.
Zaczęła biegać równo 10 lat temu. Namówili ją znajomi, wkręciła się. Znów napędzała ją rywalizacja. – Tak już mam. Muszę udowodnić sama sobie, że mogę coś osiągnąć. To chyba przez to, że kiedyś byłam zawodowym sportowcem. Myślę też o tych wszystkich ludziach, którzy piszą do mnie na Facebooku, że trzymają kciuki i wierzą, że dam radę. No jak bym mogła ich zawieść? Są też tacy, którym muszę udowodnić, że jeszcze się nie skończyłam. To czasami też pcha do przodu – mówi Ola.
Do pierwszego maratonu przygotowywała się z grupą Malta Poznań. Później znalazła w gazecie plan treningów Gosi Sobańskiej, polskiej lekkoatletki specjalizującej się w długich dystansach, trochę go dostosowała do siebie i ukończyła poznański maraton z najlepszym czasem w życiu: 3:13. – Dopiero od dwóch lat współpracuję z trenerem Romanem Borkiewiczem. Nauczyłam się mnóstwa rzeczy, ale najważniejsze jest chyba to, że nie wszędzie trzeba biegać na 100 proc. i że start w zawodach nie rekompensuje treningu. Czasami startowałam w dwóch półmaratonach dzień po dniu, żeby wygrać kategorię, może jeszcze jakąś klasyfikację i trochę zarobić. Dla najlepszych są nagrody po 300, 400 zł, czasami nawet 600 czy 700. Robiłam to ze względów ekonomicznych. Jakoś na te maratony trzeba zarobić – nie ukrywa.
Półzawodowiec
Ola wyjmuje z torebki dwa zeszyty – jeden jest już w całości zapisany, drugi dopiero rozpoczyna. Na pierwszej stronie same cytaty: „Pamiętaj, że zwycięzcy robią to, czego przegranym się nie chciało”; „Vincit qui se vincit” („Zwycięża ten, kto pokonuje sam siebie”); „Sukces polega głównie na tym, żeby wytrwać, dopóki wszyscy nie zrezygnują” – to tylko kilka z nich.
Na kolejnych stronach rozpisane są wszystkie starty. Ola podchodzi do sprawy skrupulatnie. Jest data, nazwa zawodów, dystans, czas, zajęte miejsce w klasyfikacji ogólnej, rozpisane rezultaty w poszczególnych kategoriach, frekwencja. Na czerwono podkreślone życiówki.
– Syn żartuje, że jestem półzawodowcem. Pół, bo przygotowuję się i trenuję jak zawodowiec: przez dwa miesiące przed maratonem biegam ponad 100 km tygodniowo, ale jednocześnie sama opłacam sobie starty, pokrywam wszystkie koszty związane z dojazdem, pobytem w danym miejscu, więc wydatek często jest bardzo duży – mówi Aleksandra. Dopiero co spełniła swoje marzenie, wygrywając nowojorski maraton, ale w jej głowie pojawił się już kolejny cel. Jeszcze trudniejszy. – Chcę ukończyć World Marathon Majors, czyli sześć największych maratonów na świecie. Berlin i Nowy Jork już mam, nawet po dwa razy. Zostaje Boston, Chicago, Londyn i Tokio – wyznaje z entuzjazmem.
Z amerykańskimi biegami nie powinno być problemu, bo o kwalifikacji decydują osiągane wyniki. Organizatorzy biorą najlepszych i Ola o swój start jest spokojna. Koszty też są „do udźwignięcia”. – Najtrudniej będzie z Londynem, bo tam czas nie ma znaczenia. Trzeba zapłacić za start albo mieć mnóstwo szczęścia w losowaniu – wyjaśnia. A za chwilę trochę się waha: – Bo mam jeszcze jeden cel na te biegi, ale o tym może lepiej nie pisać… Kiedyś sobie pomyślałam, że fajnie byłoby zrobić wszystkie te maratony w czasie 3:15. Dwa pierwsze mam, ale będzie coraz trudniej, bo młodsza już nie będę. „Nigdy nie rezygnuj z tego, co naprawdę chcesz zrobić. Człowiek z wielkimi marzeniami jest silniejszy od tego, który jest tylko realistą” – to cytat z drugiej strony pierwszego zeszytu.
Gazeta Wyborcza Poznań