Relacje
Nikt patriotą się nie rodzi
„W tym szaleństwie jest metoda” – taki tytuł nosi wystawa i książka o Władysławie Zamoyskim autorstwa dyrektorki Biblioteki Kórnickiej, profesor Magdaleny Biniaś-Szkopek oraz Piotra Okulewicza. – To tytuł nie tylko przyciągający uwagę, lecz także wiele mówiący o bohaterze. Mnóstwo przedsięwzięć Zamoyskiego zakrawało przecież na szaleństwo – mówi w rozmowie autorka.
Rok 2024 Senat RP ustanowił rokiem Władysława Zamoyskiego. Czy to był właśnie ten impuls, który zachęcił Panią, aby napisać książkę o tym wybitnym Polaku?
– Nie do końca… Jakiś czas temu z inicjatywy Stowarzyszenia Legion i we współpracy Biblioteki Kórnickiej z Fundacją Zakłady Kórnickie, a także Miastem i Gminą Kórnik powstała seria książek o wybitnych osobach związanych z Zamkiem w Kórniku. W ubiegłym roku była to pozycja na temat Jadwigi Zamoyskiej, a wcześniej jeszcze pojawiły się publikacje, których bohaterami byli Tytus Działyński, Biała Dama oraz Klaudyna z Działyńskich Potocka. Książka o Władysławie Zamoyskim jest więc kolejną z serii. Od razu muszę dodać, że współautorem tego wydawnictwa jest historyk, prof. Piotr Okulewicz, który odpowiada za część dotyczącą wydarzeń z XX wieku. To nasza wspólna praca.
Z myślą o jakim czytelniku ją pisaliście?
– To książka popularnonaukowa. Z założenia ma trafić do szerokiego grona odbiorców, choćby do turystów, którzy odwiedzają Zamek w Kórniku. Takie podejście się sprawdza, a dowodem jest choćby publikacja o Jadwidze Zamoyskiej, która rozeszła się jak świeże bułeczki i już musieliśmy zrobić jej dodruk. To nas zaskoczyło, ponieważ nie mamy szerokiej dystrybucji. Nie sprzedajemy tej serii w księgarniach czy empikach. Można ją kupić praktycznie tylko w Zamku. To dla nas bardzo miłe i jednocześnie dowodzi, że osoby odwiedzające Kórnik są zainteresowane tym tematem.
Skoro książka ma trafić do szerokiego grona odbiorców, to w jaki sposób postanowiła Pani przedstawić bohatera? Na jakich wątkach się Pani skupiła?
– Takie pytanie zadaliśmy sobie już wcześniej, w momencie przygotowywania wystawy o Władysławie Zamoyskim, którą do końca tego roku można jeszcze oglądać na Zamku, a wcześniej pojawiła się także w Senacie RP. Zatytułowaliśmy ją „W tym szaleństwie jest metoda”, i to jest właśnie odpowiedź na to, jak chcieliśmy przedstawić Władysława Zamoyskiego. Do tej pory był on postrzegany trochę jak szalony patriota, o bardzo surowym podejściu do życia, często określano go jako ascetę i stoika. My uznaliśmy, że warto pokazać drogę jego dojrzewania. Jak wyglądało jego dzieciństwo oraz młodość, czyli okres życia poprzedzający wyprawę dookoła świata. Chcieliśmy podkreślić, jak bardzo ukształtowała go rodzina, widać to zwłaszcza w korespondencji, którą prowadził z krewnymi. Nie można też zapomnieć o okresie spędzonym w Paryżu, w gronie osób związanych z Hotelem Lambert.
Czy ówczesna polityka miała wpływ na jego losy?
– Oczywiście. Nie zapominajmy, że Adam Jerzy Czartoryski, który skupiał wokół siebie ten obóz, był wujem zarówno ojca, jak i matki Władysława. I młody wówczas Zamoyski w takich kręgach się obracał. Dzieciństwo i młodość tego bardzo wrażliwego, delikatnego, ale przy tym introwertycznego chłopca było zresztą nietypowe jak na owe czasy. Jego ojciec – wojskowy, często zabierał go ze sobą w podróże, co w tamtych czasach wcale nie było standardem. Poświęcał też synowi wiele uwagi. W wieku 15 lat Władysław stracił ojca i pisząc o nim, starałam się skupić na tym, jak wyglądały jego kolejne lata, a nie były wesołe, bo nie radził sobie w szkole, popadł też w stan, który dzisiaj nazwalibyśmy depresją.
Magdalena Biniaś-Szkopek w Sejmie RP, gdzie prezentowano wystawę o Władysławie Zamoyskim
A co się takiego stało w jego życiu? Skąd depresja?
– Nie widział dla siebie drogi. Nie miał praktycznie majątku, za to plany rodziny związane z osobą Władysława były bardzo ambitne. Do tego apodyktyczna matka, która została jedyną żywicielką trójki dzieci i musiała skupić się na tym, by utrzymać dom. Kolejnym ważnym momentem w jego życiu był wyjazd w dwuletnią podróż, kiedy to po raz pierwszy musiał liczyć tylko na siebie i jakoś w trakcie tej wyprawy sobie radzić. To w znaczący sposób odmieniło jego życie, bo wyjeżdżał jako chłopiec, a wrócił jako mężczyzna. Bardzo mi zależało, aby ta historia tak właśnie wybrzmiała. Chciałam pokazać tę jego przemianę.
Od tego momentu mamy już odmienionego Zamoyskiego?
– Kolejny przełomowy moment w jego życiorysie to ten, kiedy zostaje wyrzucony z Kórnika. Tak na marginesie można dodać, że Prusacy podejmując taką decyzję, nie mogli zrobić Polakom większego prezentu, ponieważ prosto z Wielkopolski Władysław pojechał do Galicji, gdzie dokonał rzeczy niezwykłych. Kupił dla Polski Zakopane, zadłużone, obciążone. Rodzina Zamoyskich po tym zakupie nigdy już nie wyszła z długów. No, a potem na wiele lat zaangażował się jeszcze w walkę o Morskie Oko i Czarny Staw. To dzisiaj jedne z piękniejszych miejsc w Polsce, które zna każdy z nas. A zawdzięczamy je właśnie Zamoyskiemu. W Zakopanem nie ma zresztą obiektu funkcjonującego od XIX czy też początków XX wieku, który by czegoś nie zawdzięczał Zamoyskiemu. On tam cały czas był, finansował, dokładał, wspierał…
Prawdziwy patriota…
– W drugiej części życia to człowiek, który całkowicie poświęcił się ojczyźnie. Nikt jednak nie rodzi się patriotą czy ascetą. I to w tej książce chciałam pokazać. Jego dojrzewanie do takiej postawy… To jak dorastał i później, kiedy to spotykał na swojej drodze ludzi, którzy mieli wpływ na jego życie i losy. A spotykał ich naprawdę wielu, ponieważ gdziekolwiek nie pojechał, czy to była Australia, Stany Zjednoczone czy Nowa Zelandia, szukał Polaków i wspierał ich. Choć urodził się w Francji i mógł tam wieść spokojne życie, z dala od Polski i jej problemów, to widział potrzebę odbudowania ojczyzny. Nie odpuszczał…
I to Pani najbardziej ceni w Zamoyskim?
– Mam z nim pewien kłopot, bo o ile wielką sympatią darzę Jadwigę, o tyle z Władysławem nie zawsze jest mi po drodze. Lubię go jednak za poczucie humoru. Był okropnym złośliwcem, co tylko dowodzi, że inteligencji mu nie brakowało. Za co jeszcze go cenię? Za to, że nie dał się wtłoczyć w rytm szkolny, taki pruski dryl, który mu narzucano. Wszystkie wakacje od czternastego roku życia spędzał na nadrabianiu szkolnych zaległości, a równocześnie bardzo się rozwijał intelektualnie. Znalazł w sobie talenty, które konsekwentnie kształtował. Tam gdzie nie mógł sobie poradzić, na przykład w kwestiach kartograficznych czy historycznych, szukał fachowców do współpracy. Był przy tym świetnym organizatorem. Wiedział, że nie ma odpowiednich kompetencji, by szukać ropy w Galicji, to szukał ludzi, którzy się na tym znali. A miał do tego talent. Potrafił budować, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, zespoły. I na pewno byłby świetnym dyrektorem.
A dlaczego Pani z nim nie po drodze?
– Myślę, że przez tę jego surowość, szorstkość, introwertyczność. Może dlatego, że sama jestem osobą skrajnie ekstrawertyczną.
Jak duży wpływ na Władysława miała jego matka?
– Ogromny. Pamiętajmy, że ona także była bardzo charyzmatyczną osobą. Ludzie do niej lgnęli. Kiedy wróciła do Kórnika, miała 90 lat i status niemal świętej. Była oczytana, inteligentna. O tym, jakiego formatu to była postać, świadczy to, że z zaściankowego Kórnika bez najmniejszych problemów odnalazła się w Hotelu Lambert, u boku ówczesnej polskiej elity. Na marginesie dodam, że pogłoski, jakoby to matka zabroniła Władysławowi się żenić, nie są prawdziwe.
Jak zachęcić dziś zapatrzoną w smartfony młodzież do zapoznania się z historią kogoś takiego jak Zamoyski?
– Staramy się to robić na różne sposoby. Już wcześniejszą wystawę na temat Jadwigi Zamoyskiej uruchomiliśmy w wersji online. Teraz doszła do tego część o Władysławie. Dla najmłodszych przygotowujemy różne ciekawe zabawy interaktywne, opracowaliśmy scenariusze lekcji dla nauczycieli. Ze szkół dostajemy zresztą sporo zaproszeń i takie spotkania z reguły cieszą się dużym zainteresowaniem ze strony uczniów. Są one jednak moderowane. Zapraszają nas nauczyciele, a nie sami uczniowie. Pisząc książkę, robiłam to także z myślą o młodzieży. Tak jak wspomniałam, chciałam przedstawić Władysława Zamoyskiego nie jako już ukształtowanego człowieka, ale pokazać pewną drogę, którą musiał pokonać, by stać się tym, kim był. A ta droga jest podobna do tej, jaka jest udziałem dzisiejszego młodego pokolenia.
Ma Pani na myśli problemy z depresją…
– Dzisiaj zmaga się z nią wiele osób, zwłaszcza młodych. Wtedy tak tej choroby nie nazywano, ale dla mnie w przypadku Władysława Zamoyskiego jest ona oczywista. W swoich listach wyraźnie pisze „nie mam siły wyjść z domu”, „nie mam siły nikogo oglądać”, „jestem zupełnie do niczego”. Ewidentnie widzimy u niego duży kryzys w poszukiwaniu własnej tożsamości. Czyli dokładnie to samo, z czym mamy teraz do czynienia wśród młodzieży. W obecnych czasach to poważny problem, ale to nie znaczy, że nasi przodkowie się z nim nie borykali, że byli inni, mieli łatwiej… Z drugiej strony Zamoyskiego trudno dzisiaj „sprzedać” młodzieży. To człowiek, który kompletnie nie dbał o swoje wygody, podróżował trzecią klasą, choć miał prawo jeździć pierwszą. Zawsze oszczędzał na jedzeniu, ogrzewaniu i hotelach. Uważał, że każdy grosz wydany na siebie jest groszem straconym, bo mógłby być wydany na ojczyznę. To postawa raczej dziś niespotykana. Młodzieży brakuje takich wzorców.
Ich brak to chyba szerszy problem?
– Z pewnością. Kiedyś wzorcem był na przykład Jan Paweł II, ale to było kiedyś. Pokolenie, które teraz osiąga dojrzałość, autorytetów szuka gdzie indziej, na Tik Toku czy YouTube, tyle że to wszystko jest strasznie infantylne i niedojrzałe.
Młodzież do Zamoyskiego na pewno może przyciągnąć tytuł zarówno wystawy, jak i książki o nim, czyli „W tym szaleństwie jest metoda”. Skąd taki pomysł?
– Tytuł przyciąga, ale też wiele mówi. Mnóstwo przedsięwzięć Zamoyskiego zakrawało przecież na szaleństwo. Z jego perspektywy, tak jak i jego współczesnych, zakup Zakopanego czy walka o Morskie Oko to było wyrzucanie pieniędzy w błoto i narażanie siebie i rodziny na ogromne długi. Tak naprawdę nikt inny chyba nie zdecydowałby się na taki ruch.
Czy trudno było zdobyć materiały do książki?
– Lwia ich część znajduje się w Bibliotece Kórnickiej. Pozostałe znaleźliśmy w Muzeum Tatrzańskim oraz w Bibliotece Polskiej w Paryżu. Pięknie opisany jest choćby spór o Morskie Oko i zakup Zakopanego. Mieliśmy też do dyspozycji bogatą korespondencję, i to nie tylko samego Władysława. Bardzo dużo w tej rodzinie pisały kobiety, poruszając wiele rodzinnych tematów, często z pozoru błahych. Czasami śmieję się, że jestem w stanie lepiej opisać dzieciństwo Władysława niż swoich dzieci.
W naszej rozmowie często przewija się temat Zakopanego. Kiedyś zadłużonego, dzisiaj zadeptywanego przez turystów, na wskroś skomercjalizowanego…
– Zamoyski pewnie dostałby zawału, jakby to zobaczył. Ale nie można zapominać, że to właśnie on uruchomił kolej do Zakopanego, czym podpadł góralom, bo ci dobrze zarabiali, wożąc bogatych gości do tego kurortu. Kiedy kolej pierwszy raz dojeżdżała do miasta, grupa miejscowych ustawiła się na torach i wystawiła w jej kierunku… gołe pośladki. Zamoyski, niewiele się zastanawiając, kazał na te wyeksponowane pośladki lać gorącą wodę z parowozu i sprawę szybko załatwił. To doskonale pokazuje specyfikę jego poczucia humoru, a zarazem to jak działał. On uwielbiał społeczność góralską, ale jednocześnie trzymał ją krótko. Jak uważał, że coś jest dla górali dobre, to nie odpuścił. A wtedy uznał, że w generalnym rozrachunku sprowadzenie większej liczby turystów do Zakopanego pomnoży zyski. I miał rację…
Takich historii jest więcej w książce?
Powiem tylko, że Władysław Zamoyski był postacią nietuzinkową, więc nietuzinkowa jest też jego historia…
Rozmawiał Tomasz Sikorski