Relacje
Ogórkiem zjechali Amerykę
Aga i Bartosz Wrzosek z Mosiny spędzili rok życia w swoim ukochanym, 48-letnim Volkswagenie. W tym czasie przejechali 48 tysięcy kilometrów dróg i bezdroży, przemierzając Kanadę, Stany Zjednoczone i Meksyk. Zajrzeli też do Gwatemali i Belize. Kąpali się w Wielkich Jeziorach, płoszyli niedźwiedzie na Alasce, szukali złota w Jukonie. W Kalifornii zadzierali głowy, by dostrzec czubki sekwoi, w Utah kładli się na rudej ziemi, by gapić się w niebo usiane milionem gwiazd. W Meksyku zasłuchali się w trzepocie milionów motylich skrzydeł i szepcie prastarych kamieni w ruinach miast Majów. I przez cały ten czas starali się stłamsić w sobie wewnętrznego turystę i nauczyć się po prostu żyć drogą. Drogą, której – jak się przekonali – nie mierzy się w kilometrach, tylko w napotkanych na niej przyjaznych domach oraz otwartych sercach przypadkowo poznanych ludzi…
W tej niesamowitej podróży Waszym domem stał się Volkswagen Transporter, zwany też „ogórkiem”. W jaki sposób stał się on częścią Waszego życia?
Bartek: Od lat jeździliśmy garbusem, mocno też wsiąknęliśmy w środowisko fanów starej motoryzacji. Organizowaliśmy nawet zloty takich aut. W pewnym momencie, zamarzył nam się bus i w 2009 udało nam się go kupić. Wtedy też zaczęliśmy myśleć o dłuższych wypadach.
Aga: Szukaliśmy konkretnego modelu, tak zwaną przejściówkę, którą produkowano w latach 1967-72. Niby było ich na rynku sporo, ale trwało to dwa lata. Na to właściwe, wymarzone auto trafiliśmy koło Kluczborka, przeglądając wcześniej lokalne ogłoszenia. Od razu wiedzieliśmy, że to jest to. Już za pierwszym razem pojechaliśmy z lawetą.
Bartek: Od razu też się w niej zakochaliśmy. W niej, bo busa nazwaliśmy Venera. „Ogórek” był na chodzie, ale trzeba było w nim co nieco naprawić, na przykład hamulce. Dwa dni później byliśmy już nim na zlocie w Garbach. Z czasem, w samochodzie dokonaliśmy wielu zmian, zamieniając go w dom na kółkach. Prawdziwym dom, ponieważ mamy w nim domową pościel czy sztućce. Zamówiliśmy też specjalne szafki. Wszystko po to, aby w środku było ładnie i przytulnie.
Tak przygotowani wyruszyliście do Ameryki Północnej… Dlaczego właśnie tam?
Aga: Pierwszy raz trafiliśmy do Stanów Zjednoczonych w 2013 roku i nie był to wyjazd, na który czekaliśmy z wypiekami na twarzy. Nigdy bowiem nie byliśmy wielkimi fanami tego kraju. Jedyne co nas tam ciągnęło to muzyka. Pojechaliśmy do Kalifornii, bo to właśnie tam narodził się stoner rock, którego uwielbiamy. Chcieliśmy poczuć energię w miejscu, w którym ta muzyka się tworzyła.
Bartek: Przejechaliśmy wtedy po zachodnich stanach ok. 10 tysięcy kilometrów. I wszędzie, gdzie trafiliśmy, byliśmy wprost zachwyceni tym co zobaczyliśmy. Do tego stopnia, że nie chcieliśmy wracać. Od razu też obiecaliśmy sobie, że kiedyś tam jeszcze pojedziemy. Na dłużej i naszym ogórkiem. Odwiedzając także Alaskę, Kanadę i Meksyk.
Jak długo planowaliście podróż?
Bartek: W sumie zajęło nam to siedem, długich lat. Początkowo nawet nie do końca wierzyliśmy, że to marzenie uda się zrealizować. Ale zaczęliśmy odkładać pieniądze i powoli, z miesiąca na miesiąc, coraz konkretniej myśleliśmy o tej wyprawie.
Aga: To nie było tylko przygotowanie samochodu. My sami również musieliśmy się na ten wyjazd przygotować. Musieliśmy do niego dojrzeć i przezwyciężyć strach przed nieznanym. Obaw było sporo… Na miejscu zostawialiśmy rodziny, przyjaciół, dom, nasze prace. Bardzo chcieliśmy jednak zasmakować życia w trasie aż w końcu podjęliśmy to ryzyko. Przyszedł moment, w którym wszystko się spięło i postanowiliśmy spełnić nasze marzenie. A, że trwało to tak długo…
Przypuszczam, że nie jest łatwo zostawić za sobą dotychczasowe życie. Bartek był basistą grupy Izzy and The Black Trees, uważanej obecnie za najlepszy rockowy zespół w Polsce!
Bartek: Razem graliśmy kilka lat. Muzyka to część mojego życia i nie ukrywam, że czasami mi jej brakuje w takiej formie. Czasami coś trzeba jednak poświęcić. Podróżowanie także jest moją wielką pasją. Do tego mogą tę pasję dzielić wspólnie z Agą. Dlatego zdecydowaliśmy się ruszyć w drogę.
Ile razy w tej długiej podróży „ogórek” odmówił posłuszeństwa?
Aga: Trudno to nawet zliczyć.
Bartek: Nigdy wcześniej nie mieliśmy tyle awarii, co przez pierwsze dwa miesiące podróży. Być może przedobrzyliśmy z przygotowaniami, ponieważ zamieniliśmy sporo starych, niemieckich części na nowoczesne zamienniki, a te kompletnie nie zdały egzaminu. Być może swoje zrobiła też podróż morska, w jaką wyprawiliśmy Venerę. Po trudnych, pierwszych 5 tysiącach kilometrów, potem było już jednak dużo lepiej. Usterki się zdarzały, ale można powiedzieć, że to już były drobiazgi.
Aga: Te awarie miały też swoje pozytywne strony, bo dzięki nim mogliśmy poznać wielu wspaniałych ludzi. Poza tym sporo się nauczyliśmy. Wyjeżdżając nie mieliśmy większego pojęcia o mechanice samochodowej. Teraz moglibyśmy chyba otworzyć już swój warsztat…
Bartek: Byliśmy w dużej mierze zdani na siebie. Uczyliśmy się w drodze. Innego wyjścia nie było, kiedy auto psuło się w miejscu, w którym nie było zasięgu, a do najbliższego miasteczka mieliśmy ok. 200 kilometrów. Korzystaliśmy zatem z grubej książki serwisowej, zaglądaliśmy do YouTube’a, radziliśmy się przez internet kolegów i jakoś sobie daliśmy radę.
Jakie miejsce, do którego dotarliście zrobiło na Was największe wrażenie?
Aga: Było ich całe mnóstwo i trudno je nawet wszystkie wymienić. Oboje jesteśmy zakochani w pustyniach, więc wspaniale czuliśmy się w Kalifornii. Piękne wspomnienia mamy również z Meksyku.
Bartek: Genialnym miejsce jest Utah. A z tych może nieco mniej popularnych to na pewno Jukon. Tamtejsza dzikość przyrody, ogrom przestrzeni i tysiące kilometrów ciągnących się lasów zrobiło na nas ogromne wrażenie.
Owocem Waszej wyprawy jest książka zatytułowana „PodróŻyj”. Tytuł wskazuje, że podróżowanie to coś więcej niż tylko przemieszczanie się z miejsca na miejsce…
Aga: On przede wszystkim nawiązuje do życia w drodze. A można sobie na nie pozwolić, kiedy nie jesteśmy niczym zobligowani. Można wtedy wyrzucić z siebie tego „wewnętrznego turystę”. Nie goni nas czas, nie musimy szybko zaliczać kolejnych przystanków. Życie w drodze pozwala nam poczuć prawdziwą wolność. Pozwala zatrzymać się w miejscu, które nas urzekło i spędzić tam tydzień lub dwa.
Gdzie jeszcze wybraliście się „ogórkiem”?
Aga: W listopadzie wróciliśmy z krótszej, bo trzymiesięcznej wyprawy do Turcji, Gruzji oraz Iranu. Do tego ostatniego kraju dotarliśmy w dniu rozpoczęcia się protestów społecznych. I byliśmy tam przez miesiąc.
Bartek: Plany? Są, ale na razie to nic większego. Póki co, chcemy napisać kolejną książkę. Cały czas prowadzimy też bloga callunatrip.pl i kanał na YouTube pod tą samą nazwą. Na szlak na pewno jednak wrócimy. Oczywiście „ogórkiem”. To nasz dom na kółkach i trudno nam nawet wyobrazić sobie podróżowanie innym środkiem transportu.
Rozumiem, że Venera ma gwarancję długowieczności?
Bartek: Jej licznik jest pięciocyfrowy i ostatnio po raz kolejny się zresetował. Można więc powiedzieć, że auto dostało nowe życie i jest jak nowe…
Rozmawiał: Tomasz Sikorski