MenuMenu główne
Powiat Poznański



Relacje

Projekt życia Macieja Kręca

maciej kręc

– Płyta „Brothers & Friends”, na którą zaprosiłem wielu wspaniałych artystów, to projekt mojego życia. Po jej nagraniu czuję się spełniony – zapewnia Maciej Kręc, muzyk mieszkający w Luboniu, od wielu lat działający na polskiej scenie bluesowej.

Co Pana skłoniło do tego, aby po ponad 30 latach grania wydać solowy debiut?
– Najkrócej mówiąc, potrzeba wypowiedzenia się własnym głosem oraz nadwyżka wolnego czasu. Będąc basistą zawsze znajdowałem się nieco w tle i w pewnym momencie poczułem, że warto już z tego tła trochę wyjść. Tym bardziej, że zespół, w którym gram czyli Blues Flowers, ostatnimi laty nie był zbyt aktywny. Nagle też, za sprawą covidu, pojawiło się sporo wolnego czasu i trzeba go było czymś wypełnić. Nie ukrywam, że to była trudna sytuacja dla ludzi związanych z szeroko rozumianą branżą muzyczną. Na co dzień zajmuję się wypożyczaniem i obsługą instrumentów. Pracujemy przy koncertach, festiwalach i innych, często bardzo dużych wydarzeniach muzycznych. Jestem przedsiębiorcą, zatrudniam wielu techników pracujących na scenie i wszyscy musieliśmy ten trudny okres jakoś przetrwać, czymś zająć głowę.

Pan ten wolny czas świetnie wykorzystał…
– Na początek wróciłem do pracy na instrumencie, którą wcześniej trochę zaniedbałem. A zaraz potem zaprosiłem do wspólnego grania Maćka Sobczaka, lidera zespołu Hot Water. Znamy się wiele lat i to nasze muzykowanie w piwnicy szybko zaczęło przynosić efekty.

Część materiału na płytę miał Pan już przygotowaną wcześniej, te piosenki leżały gdzieś głęboko w szufladzie?
– Nie, tworzyliśmy na bieżąco. W pierwszej wersji chcieliśmy nawet zrobić tę płytę w dwójkę. Plan był taki, że Maciej zaśpiewa wszystkie piosenki. On jest jednak tak silną osobowością artystyczną, a przy tym tak charakterystyczną, że trudno byłoby mi wytłumaczyć słuchaczom, że to moja płyta. Dlatego postanowiliśmy, że do każdego utworu zaproszę kogoś innego. Zależało mi na tym, aby były to osoby, które lubię, cenię i są mi bliskie, ale też takie, z którymi bardzo chciałem zagrać, ale do tej pory nie miałem takiej okazji. Stąd też tytuł płyty „Brothers & Friends”.

maciej kręc

Nie da się ukryć, że przyjaciół ma Pan bardzo fajnych…
– Nie są to może artyści powszechnie znani, ale mają ogromną klasę i umiejętności. To także ciekawe osobowości. Taki jest Hans Bollandsas, który wygrał norweską edycję X Factora i miał wielką karierę przed sobą. On z tej drogi jednak nie skorzystał. Mieszka na północy Norwegii i wraz ze swoją partnerką Helene Misund założyli zespół Small Town Orchestra, tworząc muzykę, którą lubią. Na płycie można ich usłyszeć w dwóch utworach. Do współpracy zaprosiłem również m.in. doskonale znanego w Europie Big Daddy Wilsona czy też świetnego amerykańskiego harmonijkarza Johna Cliftona. Nie brakuje też doskonałych muzyków z naszego kraju jak Adam Wendt, Jacek Piskorz czy Wojtek Cugowski. To tylko kilka nazwisk z długiej listy gości. 

Jak takich artystów zachęcić do wspólnego projektu?
– Nie miałem na koncie wcześniejszych solowych dokonań, więc musieli mi zwyczajnie zaufać. Z tego co mi później mówili przekonała ich przede wszystkim jakość kompozycji, które otrzymali. To, jak były one zagrane i nagrane. To wielki komplement. 

Ilu w sumie muzyków pojawiło się na tym dwupłytowym albumie?
– Zagrało ze mną 34 artystów z sześciu krajów i dwóch kontynentów. Przyznaję, że nie była to łatwa robota, ponieważ ze względu na covid musieliśmy nagrywać w różnych studiach. Nie było przecież mowy o jakimkolwiek podróżowaniu. Później ten materiał spływał do nas, do Poznania i trzeba go było odpowiednio obrobić oraz ujednolicić brzmieniowo. To nie miała być przecież moja prywatna lista przebojów, tylko spójna, choć zróżnicowana muzycznie płyta. W odnalezieniu tej spójności bardzo pomógł mi doskonały realizator nagrań z Poznania, Joachim Krukowski.

Właśnie, jak ta praca wyglądała od strony technicznej?
– Na miejscu mieliśmy stały zespół, który oprócz wspomnianego już Maćka Sobczaka i mnie, tworzyli jeszcze gitarzysta Maciej Zdanowicz, pianista Bartek Szopiński oraz grający na perkusji jego brat Szymon Szopiński. Razem doprowadzaliśmy utwór do takiego momentu, w którym trzeba go było już tylko uzupełnić o wokal, harmonijkę, gitarę czy też sekcję dętą. Niektórzy zaproszeni artyści otrzymywali gotowe rzeczy do zaśpiewania, z linią melodyczną i tekstem. Innym taka forma nie do końca odpowiadała. Chcieli wypowiedzieć się swoim głosem i sami pisali tekst. Nikomu nic nie narzucałem. Zależało mi na ich inwencji, chciałem by ubarwili moje utwory i dołożyli do nich to, z czego są najlepiej znani. I wszyscy świetne się z tego zadania wywiązali. Te siedemnaście utworów, to różne odcienie bluesa, od korzennej americany, takiej z delty Missisipi, po rockowe brzmienia.

maciej kręc

Wiem, że przed nagraniem albumu był Pan w Stanach Zjednoczonych. Jak bardzo był to inspirujący wyjazd?
– Dla każdego muzyka grającego muzykę bluesową południe USA to miejsce wyjątkowe, które chociaż raz w życiu wypada odwiedzić. Ja byłem tam zawodowo, ponieważ przez pewien czas zajmowałem się managementem i prowadziłem projekt pod nazwą Smooth Gentlemen, który w tamtym okresie tworzyli Maciej Sobczak i Bartek Szopiński. Wspólnie pojechaliśmy do Memphis na International Blues Challenge. To największy festiwal bluesowy, na który zjeżdżają muzycy ze wszystkich stron świata. Wystąpiliśmy w klubie Jerry Lee Lewisa „Honky Tonk Piano”, co było dla nas sporym wydarzeniem. Tak jak i późniejsza wizyta w Graceland, czyli słynnym domu Elvisa Presleya. Będąc już tam na miejscu, postanowiliśmy też odwiedzić kilka stanów. Byliśmy m.in. w Georgii, Alabamie, Arkansas czy Luizjanie, gdzie oczywiście odwiedziliśmy Nowy Orlean. Po takiej podróży postrzeganie Ameryki jest już zupełnie inne. Ten wyjazd pozwolił mi też lepiej zrozumieć korzenie bluesa. Przy okazji posłuchaliśmy mnóstwo świetnej i różnorodnej muzyki. Te muzyczne wrażenia starałem się później przenieść na płytę.   

Każdy z utworów zawartych na albumie to osobna historia. Ale czy jest piosenka, która ma dla Pana szczególne znaczenie?
– To „Color Of His Skin” zaśpiewana przez Jamesa Bierleya i w pewnym sensie będąca też pokłosiem wyjazdu do Stanów, zwłaszcza w południowe rejony tego kraju. Nam tutaj wydaje się, że problem niewolnictwa, rasizmu i praw obywatelskich to już przeszłość, ale on cały czas jest tam żywy. Być może w Polsce mało kto o tym wie, ale 29 marca 2022 roku prezydent Joe Biden podpisał The Emmett Till Antilynching Act, który na poziomie federalnym klasyfikuje lincze jako przestępstwa motywowane nienawiścią rasową i są one ścigane z urzędu. Dokładną datę podałem nie bez powodu, bo to się wydarzyło dopiero niecały rok temu! Akt nazwano na cześć Emmetta Tilla, którego w 1955 roku przez trzy dni torturowano w stodole, a ciało następnie wrzucono do Mississippi. Chłopak miał wtedy 17 lat i nieroztropnie dla siebie zagwizdał na widok białej kobiety. Sprawa była głośna, ponieważ złożona w całości z białych mężczyzn ława przysięgłych uniewinniła sprawców tej zbrodni. Ta piosenka porusza ten, bardzo mi bliski zresztą temat, choć oczywiście nie dosłownie.

Grafika, która zdobi okładkę płyty też nawiązuje do tej tematyki?
– W pewnym stopniu. Ona powstała nie tak dawno, zaraz po tym jak podczas interwencji policjant zadusił ciemnoskórego mężczyznę, co wywołało zamieszki w Stanach i było szeroko komentowane niemal na całym świecie. Grafika przedstawia twarz mocno wkurzonego Afroamerykanina, a jej autorem jest mieszkający w Luboniu Radek Wąsowicz. Jego dorobek jest imponujący, ale to właśnie ta grafika szczególnie przypadła mi do gustu. Jest mocno bluesowa i, moim zdaniem, idealnie pasowała do płyty. Wprawdzie wiele osób zadaje mi pytanie, dlaczego na okładce nie umieściłem swojego zdjęcia? Tak robi jednak wielu artystów i nie chciałem pójść tym samym tropem. Ta okładka jest wyjątkowa. Ona wręcz krzyczy, przez co na półce z płytami od razu rzuca się w oczy.

maciej kręc

Nietypowe w przypadku Pańskiego projektu jest także to, że do wszystkich piosenek powstają teledyski. Skąd taki pomysł?
– Wszyscy zaproszeni przeze mnie muzycy zagrali na moje konto. Poświęcili mi swój czas i talent. Zrobili to z czystej sympatii do mnie lub do moich przyjaciół, których wcześniej znali. Tymi teledyskami, choćby w małym stopniu, staram im się za to zrewanżować. Tak jak powiedziałem wcześniej, są to wybitni artyści, choć ich nazwiska nie są powszechnie znane. Blues nie jest gatunkiem muzyki, który jest chętnie grany przez rozgłośnie radiowe. Trudno zatem dotrzeć do słuchacza. Internet daje już takie możliwości. Tam teledyski łatwo znaleźć. I po to je robimy. Przy każdym znajduje się też opis tego, kto w danym utworze zagrał i jak on powstawał. To moja forma podziękowania. Chcę tych ludzi pokazać i docenić.

Planuje Pan zagrać ten materiał na koncercie?
– Jest to do zrobienia, ale wiąże się z ogromnymi kosztami. To także problem logistyczny, bo zebrać tylu ludzi w jednym czasie i jednym miejscu byłoby nie lada wyzwaniem. Tym bardziej, że niektórzy z nich mają terminy zajęte na dwa lata do przodu. Poza tym taki koncert miałby sens tylko wtedy, gdybyśmy odtworzyli materiał z płyty w równie ciekawej formie, a być może nawet ją poszerzyli. Robienie czegoś na pół gwizdka mnie nie interesuje. Problemem jest też to, że w okresie letnim, ze względu na pracę, jestem mocno zajęty, a przygotowanie takiego koncertu na pewno byłoby czasochłonne. Nie wykluczam jednak sytuacji, że kiedyś spotkamy się wspólnie na scenie. 

W takim razie zapytam, czy „Brothers & Friends” to jednorazowy projekt, czy też będzie miał on swoją kontynuację?
– Na dzisiaj niczego takiego nie planuję, choć nie ukrywam, że trochę mnie to kusi. Tym bardziej, że zainteresowanie płytą jest spore. Recenzje też są bardzo dobre. Kilka dni temu album został bluesową płytą roku w głosowaniu słuchaczy audycji „Luz Blues”, prowadzonej przez Ryszarda Glogera w Radiu Poznań. Jesteśmy też nominowani do nagrody płyta roku magazynu „Twój Blues” najbardziej prestiżowego pisma dla miłośników tego gatunku muzyki w naszym kraju. Jest też nominacja do Fryderyków. Śmiało mogę powiedzieć, że po nagraniu tej płyty czuję się spełniony.

„Brothers & Friends” to projekt Pańskiego życia?
– Tak go traktuję. Niektórzy do mnie mówili, po co nagrywasz podwójny album, przecież mogłeś ograniczyć się do jednej płyty, a za rok wydać kolejną. Ja w ten sposób jednak nie myślałem. To moja jednorazowa wypowiedź muzyczna, na której chciałem się po prostu „wygrać”. Strona komercyjna mnie zupełnie nie interesowała. Najważniejsza w tym przypadku była szczerość wypowiedzi i najwyższa możliwa jakość, jaką byłem w stanie osiągnąć. Tak, to jest dzieło mojego życia, dlatego nagrywając ten album staraliśmy się niczego nie zaniedbać. Zarówno od strony tekstowej, wokalnej czy instrumentalnej. Chcieliśmy, aby kompozycje, aranżacje i strona dźwiękowa albumu były maksymalnie dobre. Tak samo jak okładka i wszystkie elementy, które składają się na płytę. Na ile nam się to udało ocenią już słuchacze.

Rozmawiał Tomasz Sikorski

Zdjęcia: Piotr „Ryba” Rybicki
Strona artysty TUTAJ

maciej kręc

Redaktor: Tomasz Sikorski
Opublikowano: 23 stycznia 2023