Relacje
Wyprawa tropem wilków
660 – tyle kilometrów przeszedł Michał Felińczak podczas swojej samotnej, 16-dniowej wędrówki szlakami zwierząt, z dala od siedzib ludzkich. Mieszkaniec Owińsk szedł z mapą zamiast GPS oraz bez telefonu i bez aparatu fotograficznego. W projekt zaangażowani byli eksperci, zajmujący się tematyką ochrony wilków.
1 stycznia, kiedy większość odsypiała sylwestrowe zabawy, Michał Felińczak wyruszył z Owińsk na niezwykłą wyprawę, której bohaterem był zarówno człowiek, jak i… wilk. Na co dzień jest społecznikiem i założycielem Fundacji Równe Moce, która organizuje na terenie zbiorników pożwirowych w Owińskach coroczne równonoce oraz czerwcową Noc Kupały. To człowiek wrośnięty w naturę, od lat przygotowujący swój organizm na tego typu wyzwania. Nie są mu obce wyprawy poza strefę komfortu, w tym „vision quest” czy też kilkunastodniowe posty. Ma za sobą doświadczenia związane ze sportem wydolnościowym, wakeboardingiem, triathlonem i biegami ultra! A trzeba zaznaczyć, że nie zawsze tak było, bo kiedyś ważył… 120 kg! Projektowi nadano nazwę „Nie taki straszny wilk” i nie była to nazwa przypadkowa. To polski tytuł książki Farley’a Mowata, pierwszego wydawnictwa, które zaprezentowało oblicze wilka bliższe prawdzie, a więc bez zastraszania.
Michał wyruszył z „czerwonackich Mazur” i kierował się w stronę Republiki Ściborskiej na… Mazurach. Trasa wytyczona została w taki sposób, by jak najbardziej omijać ludzkie siedziby. W jej przygotowaniu pomógł Adam Gełdon – leśnik i przyrodnik oraz tropiciel wilków. Mapa poprowadziła Michała korytarzami ekologicznymi zwierząt oraz szlakami migracyjnymi wilków. Była to próba uzyskania odpowiedzi na pytanie, czy współczesne dzikie zwierzę ma możliwość swobodnego przemieszczania się? Projekt przygotowany przez Fundację Równe Moce i Republikę Ściborską miał jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. W dobie powszechnego hejtu kierowanego pod adresem wilków, organizatorzy podjęli próbę przedstawienia go… jako wilka. A wilk nie jest ani dobry, ani zły – jest po prostu wilkiem. Do projektu zaproszono też ekspertów, m.in. Adama Zbyryta czy też Marcina Kostrzyńskiego, którzy wypowiadali się w przygotowywanych materiałach filmowych na temat wilczej natury i zwyczajów.
Podróżnik z Owińsk nie zabrał ze sobą ani telefonu, ani aparatu fotograficznego. Miał przy sobie: sprzęt do zimowego biwakowania i chodzenia po lesie, papierowe mapy w skali 1:50000, kompas, zegarek oraz lokalizator GPS dla psów, monitorujący jego lokalizację. To jedyna technologia, jaka mu towarzyszyła. Co więcej, była to również wyprawa bez zapasów wody i… jedzenia! Michał zabrał ze sobą filtr do uzdatniania wody, którą pozyskiwał w terenie. Całą odległość 660 km pokonał bez jedzenia. Co prawda miał przy sobie awaryjnie specjalnie przygotowane batony energetyczne, jednak nie użył ich! Szalone? Niekoniecznie. Przy właściwym przygotowaniu organizmu (mentalnie i fizycznie – Michał trenował pod okiem trenera sportowców olimpijskich i celowo przytył 15 kg.) oraz umiejętnościach i wiedzy nabywanej latami to plan wykonalny, czego dowiódł.
W terenie bywało różnie – raz słońce raz śnieg. Najzimniejsza temperatura, z którą Michał miał do czynienia to -6 stopni Celsjusza. Dużym wyzwaniem było zdobywanie wody z naturalnych cieków oraz jej uzdatnianie. Składanie i rozkładanie obozowiska, pomimo, że to tylko hamak i minimalna ilość sprzętu, również zabierało sporo czasu z puli przeznaczonej na wypoczynek. Początkowo Michał zakładał przemieszczać się tylko za dnia, jednak wyprawa zweryfikowała te zamierzenia bardzo szybko. Trzeciego dnia, na stopie pojawił się bardzo dokuczliwy i ogromny pęcherz, który przerodził się w bolesną ranę. To spowodowało, że z planowanych 40 km dziennie, Michał wędrował niespełna 20… Gdy sytuacja ze stopą ustabilizowała się, podjął decyzję o wędrowaniu również po zmierzchu w celu nadrobienia zaległego dystansu. Jak się potem okazało – bardzo polubił te nocne wędrówki, zaznaczając, że zbliżyły go jeszcze bardziej do świata zwierząt i wyostrzyły zmysły.
Organizatorzy – Fundacja Równe Moce, Republika Ściborska – dla wszystkich zainteresowanych podróżą Michała Felińczaka, przygotowali ciekawą propozycję udziału w wyprawie. Każdy chętny mógł zgłosić się po tymczasowy link do śledzenia jego lokalizacji i na tej podstawie udać się w las, by go wytropić i zrobić zdjęcia. W „zabawie” udział wzięła nawet ekipa z telewizji Polsat News. Następnie pamiątkowe fotografie z podróżnikiem i krótkie relacje ze spotkania, publikowane były na profilu fundacji. Projekt wzbudził ogrom emocji, głównie tych pozytywnych i odbił się szerokim echem po całej Polsce. A to nie jest jeszcze ostatnie słowo…
Autor: Daria Malinowska