MenuMenu główne
Powiat Poznański
Logo opłat urzędowych onlineLogo opłaty urzędowe online



Relacje

Zaskoczyłyśmy nawet siebie

Tenisistka stołowa LKTS Luvena Luboń

– Chyba nikt nie przypuszczał, że o tej porze roku będziemy zajmować tak wysokie miejsce w tabeli – mówi Paulina Nowacka, tenisistka stołowa LKTS Luveny Luboń.

Spodziewała się Pani, że kończąca się runda będzie tak udana dla LKTS Luveny?
Tego się chyba nikt nie spodziewał. Ani trener Mariusz Pyśk, ani żadna z nas zawodniczek. Do I-ligowych rozgrywek przystępowałyśmy jako beniaminek i to mający kilka nastolatek w składzie. Praktycznie w żadnym meczu nie byłyśmy więc faworytkami. A już na pewno nie byłyśmy nimi w inauguracyjnej konfrontacji z drużyną z Chełmna. To spotkanie jednak wygrałyśmy. To zwycięstwo było bardzo ważne, bo wtedy uwierzyłyśmy, że ten dopiero co rozpoczęty wówczas sezon może być dla nas bardzo udany.

I tak na razie jest. Mamy niemal połowę rozgrywek, a Wy zajmujecie szóste miejsce w tabeli, mając zaledwie trzy punkty straty do lidera. A jest nim ograna przez Was ekipa z Chełmna.
Najważniejsze, że mamy sporą przewagę nad zespołami znajdującymi się za nami. Przed sezonem naszym podstawowym i w zasadzie jedynym celem było utrzymanie. I na ten moment jest ono bardzo realne. Co nie zmienia faktu, że przed nami druga część sezonu, która na pewno będzie jeszcze trudniejsza.

Dlaczego?
W połowie rozgrywek zmienia się ranking. Będą zatem rotacje przy poszczególnych stołach. A taktyka też ma swoje znaczenie. To jedno. Drugie to nastawienie innych drużyn. Przed sezonem nikt na nas nie stawiał. Do sezonu przystępowałyśmy jako beniaminek, a do tego większość dziewczyn nigdy wcześniej nie miała okazji grać na tym szczeblu rozgrywek. Nikt ich nie znał. Niewielu nas jako zespół doceniało, a niektórzy może nawet lekceważyli. Teraz już tak nie będzie. Pokazałyśmy, że potrafimy grać i wszyscy w lidze już o tym wiedzą.

Czego możemy się zatem spodziewać po rundzie rewanżowej?
Same sobie wysoko zawiesiłyśmy poprzeczkę, więc musimy trzymać poziom. Razem z koleżankami postaramy się, aby nadal o nas mówiono, że jesteśmy rewelacją rozgrywek.

W poprzednich latach była Pani zawodniczką Stelli Gniezno. Co sprawiło, że zmieniła Pani barwy klubowe?
Tak się złożyło, że w tym samym momencie Stella spadła z I ligi, a LKTS Luvena do niej awansowała. A ja nie chciałam zrezygnować z gry w I lidze. A że wyjątkowo dobrze czuję się w Wielkopolsce, to zdecydowałam się na ten ruch.

Pani nie pochodzi jednak z Wielkopolski?
Nie, jestem z Lubina. To właśnie tam, na Dolnym Śląsku, zaczęłam grać. Później przez pięć lat byłam też w Drzonkowie, gdzie trenowałam w ośrodku Polskiego Związku Tenisa Stołowego. No, a ostatnio przez kilka sezonów grałam w Gnieźnie.

I jest Pani najmłodszą zawodniczką w historii, która zdobyła punkt, czyli wygrała mecz w ekstraklasie…
Prawdę mówiąc, nawet o tym nie wiedziałam. Powiedział mi o tym dopiero trener Piotr Ciszak w Luboniu. To, że tak wcześnie zaczęłam trenować i grać, wynikało z tego, że moja mama także jest tenisistką stołową. Mówię jest, ponieważ ona nadal gra. A tamten mecz doskonale pamiętam. Występowałam wówczas w zespole z Polkowic, a naszym rywalem była ekipa z Nadarzyna. Miałam wtedy 11 lat.

Jako pierwsza i jedyna zdobyła Pani też medal mistrzostw Polski dla Stelli. I to w stuletniej historii tego klubu.
To było przed trzema laty. Zdobyłam brąz w grze deblowej, występując wspólnie z Adrianną Jończyk, moją koleżanką z Wrocławia. W dorobku mam też medale Akademickich Mistrzostw Europy, które odbyły się w Ołomuńcu.

Paulina Nowacka (fot. Agnieszka Zielińska)

Ostatnio nieźle Pani poszło również w turnieju Grand Prix Polski.
Miejsce w czołowej szesnastce w kraju to na pewno niezły wynik. W tym sporcie jednak jest wiele czynników, które decydują o tym, czy odnosi się sukces, czy też nie. Wiele zależy choćby od losowania turniejowej drabinki.

A nie ciągnie Pani do gry w ekstraklasie?
Żeby tam grać, trzeba się całkowicie poświęcić tej dyscyplinie sportu, non stop trenować. Ja tego nie zrobiłam, bo chcę się rozwijać także w innych kierunkach. Nie tak dawno skończyłam studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu i… obecnie szukam ciekawej pracy.

Cały czas mieszka też Pani we Wrocławiu. Dojazdy do Lubonia są chyba męczące?
Czasami tak, ale to kwestia przyzwyczajenia. Przyjeżdżam pociągiem, bo nie dość, że jest szybciej, to jeszcze po meczu człowiek jest bardzo zmęczony i nie ma sił, aby jeszcze usiąść za kółkiem. Na wyjazdy natomiast jeździmy całą drużyną, wraz z trenerem, jednym samochodem. Te wyjazdy są zresztą bardzo długie. Następny mecz gramy 22 grudnia w Białymstoku. Pół żartem mogłabym powiedzieć, że do domu przyjadę prosto na Wigilię.

W Luboniu uda się stworzyć solidny ośrodek tenisa stołowego?
Wszyscy mamy taką nadzieję. Największym atutem klubu, i to ogromnym, jest to, że dysponuje własną salą na Luvenie. Wiele zależy też od tego, czy dzieciaki garną się do tego sportu. W Luboniu trenuje ich naprawdę sporo. Motorem napędowym mogą być też dobre wyniki pierwszej drużyny. I my zrobimy wszystko, aby na dłużej zadomowić się w I lidze. Jesteśmy jedynym zespołem z Wielkopolski, który gra na szczeblu centralnym, a to przecież do czegoś zobowiązuje.

Rozmawiał Tomasz Sikorski

Redaktor: Tomasz Sikorski
Opublikowano: 16 grudnia 2018