Relacje
Z Baranowa do reprezentacji
– Badminton łączy takie elementy jak szybkość, wytrzymałość i siła. I to mi odpowiada – mówi Magdalena Świerczyńska, reprezentantka Polski i zawodniczka UKS Baranowo.
Pani rodzina jest mocno związana z badmintonem. Rozumiem więc, że macie ten sport w genach i była Pani na niego w pewnym sensie skazana?
Aż tak to może nie, ale coś w tym jest. Rodzice są przecież nauczycielami wychowania fizycznego i chcąc nie chcąc, jako dziecko mnóstwo czasu spędzałam w hali. Do tego, mój starszy o trzy lata brat Mateusz, w pewnym momencie postawił na badminton i rozpoczął regularne treningi. Poszłam więc w jego ślady. I tak przy tym sporcie pozostaliśmy. Nie był to chyba zły wybór, skoro oboje jesteśmy reprezentantami Polski. Różnica jest taka, że brat jest singlistą, a ja skupiam się przede wszystkim na mikście i deblu.
A wszystko rozpoczęło się w Baranowie…
Zaczynałam w UKS Orkan Przeźmierowo, a następnie została zawodniczką UKS Baranowo. Oba kluby ze sobą ściśle współpracują i liczą się na krajowym podwórku.
Co jest takiego w badmintonie, że poświęciła się Pani tej dyscyplinie sportu bez reszty?
Trudno tak jednoznacznie odpowiedzieć. To przede wszystkim sport łączący takie elementy jak szybkość, wytrzymałość i siła. I to mi odpowiada. Poza tym badminton jest niesamowicie widowiskowy. Mecze najlepszych zawodników są emocjonujące i ogląda się je z ogromną przyjemnością.
To prawda i nie rozumiem dlaczego badminton jest w naszym kraju tak mało popularny. Jakie jest Pani zdanie na ten temat?
O popularności danej dyscypliny w dużej mierze decydują wyniki. Skoki narciarskie i biegi zyskały fanów po tym, jak sukcesy zaczęli odnosić Adam Małysz i Justyna Kowalczyk. U nas aż tak spektakularnych wyników nie ma, choć przypomnę, że swego czasu mikst Nadieżda Zięba i Robert Mateusiak dwukrotnie awansowali do olimpijskiego ćwierćfinału. Niestety, medalu zdobyć im się nie udało, choć w Londynie mieli lotki meczowe na awans do półfinału. Może gdyby ten medal był, to i popularność badmintona by wzrosła.
Będąc w kadrze nadal trenuje Pani w Baranowie?
Nie, choć cały czas reprezentowałam ten klub we wszelkiego rodzaju imprezach krajowych. Od stycznia przyszłego roku to się zmieni i będę już zawodniczką Akademii Badmintona Roberta Mateusiaka Warszawa. Do tego klubu byłam już zresztą wypożyczona, po ty by grać w lidze. Na co dzień trenuję natomiast w ośrodku przygotowań olimpijskich w Warszawie. W stolicy też studiuję na Akademii Wychowania Fizycznego.
Rok 2019 powoli się kończy i można się pokusić o podsumowania. Jaki on dla Pani był?
Bardzo ciężki. Jak każdy przedolimpijski, bo wówczas zawodnicy zbierają punkty do rankingu i startują w wielu turniejach. Nawet zawody niższej rangi potrafią być bardzo mocno obsadzone i trudno tam coś ugrać.
Pani jednak udało się coś ugrać…
Wraz z Pawłem Śmiłowskim zwyciężyliśmy w prestiżowym turnieju International Challenge w Charkowie na Ukrainie. Przyznam się, że sami byliśmy tym faktem trochę zaskoczeni. Przed zawodami mówiliśmy, że mamy dobre losowanie na półfinał, a skończyło się miejscem na najwyższym stopniu podium.
To jednak nie jedyne wasze tegoroczne sukcesy.
Z tych najbardziej cennych, zdobyliśmy też wicemistrzostwo Polski. Podobnie jak w 2018 roku. Na tegorocznych mistrzostwach kraju wywalczyłam również brąz w deblu, w którym grałam w parze z Kornelią Marczak.
Od kiedy tworzycie duet z Pawłem Śmiłowskim, który na co dzień jest zawodnikiem Hubala Białystok?
Z tego co pamiętam po raz pierwszy zagraliśmy razem w 2014 roku, na młodzieżowych mistrzostw Europy w Ankarze. Dwa lata później na tej imprezie zdobyliśmy brązowy medal.
A teraz coraz lepiej radzicie sobie wśród seniorów. Rozmawiamy po Waszym powrocie z Korei Południowej. Co tam robiliście?
Byliśmy tam z reprezentacją. Nasz trener, Kim Young Man, pochodzi z tego kraju i ma tam sporo kontaktów. Pojechaliśmy na bardzo mocno obsadzony turniej oraz na serię sparingów. Sprawdzaliśmy się na tle zawodników z tamtejszych klubów. Korea Południowa to absolutna światowa czołówka i pobyt tam na pewno sporo nam dał. Możemy tylko żałować, że byliśmy tam tylko przez dwa tygodnie. Chociaż z drugiej strony, miejscowe jedzenie niezbyt mi przypadło do gustu i nie wiem czy dłużej bym tam wytrzymała (śmiech).
Zajęcia z zagranicznym trenerem są inne?
Nasz szkoleniowiec początkowo duży nacisk kładł na przygotowanie fizyczne, ponieważ uznał, że musimy się wzmocnić. Teraz te akcenty są rozłożone już nieco inaczej. Inna sprawa, że Kim Young Man zajmuje się przede wszystkim singlistami. Z deblistami pracują głównie Łukasz Moreń oraz Robert Matusiak.
Tak jak Pani wspomniała, Azjaci to absolutna czołówka światowa. Europejczycy mają w rywalizacji z nimi jakieś szanse?
Na naszym kontynencie najmocniejsi są Duńczycy i Anglicy. I oni potrafią grać z nimi jak równy z równym. Ostatnio bardzo mocni są także Francuzi. A my? My jesteśmy teraz na etapie odbudowywania swojej pozycji w Europie. Jeszcze nie tak dawno mieliśmy niezłe pokolenie, po którym przyszły jednak chude lata. Teraz jest kolejna fala młodych badmintonistów, z którym wiązane są spore nadzieje. Cieszę się, że jestem w tej grupie.
Za niecały rok odbędą się igrzyska olimpijskie. Pani marzy jeszcze o wyjeździe do Tokio?
Szanse na to są nikłe. W turnieju miksta gra niewiele duetów. O tym, kto tam wystąpi decyduje ranking. Żeby liczyć na wyjazd trzeba być w czołowej 25. My z Pawłem nie tak dawno zajmowaliśmy 58 miejsce na świecie. Teraz jednak spadliśmy o kilka miejsc, m.in. dlatego, że nasz trener postanowił na pewien czas pozamieniać pary i wspólnie nie graliśmy.
Pani ma jednak dopiero 21 lat i wszystko jeszcze przed sobą. Na koniec zapytam tylko, czy czasami wpada Pani do Baranowa?
Nie zdarza się to zbyt często, bo zwyczajnie nie ma na to czasu. Ale jak przyjedziemy teraz z bratem na święta, to na pewno pójdziemy do hali trochę potrenować.
Rozmawiał Tomasz Sikorski