Relacje
Z Czerwonaka do Tokio
– Kajakarze funkcjonują od igrzysk do igrzysk. Dla nas to impreza z gatunku tych o być albo nie być – mówi mieszkający w Czerwonaku Tomasz Kaczor, wicemistrz Europy i świata, dwukrotny uczestnik igrzysk olimpijskich.
W tym roku, na przełomie lipca i sierpnia odbędą się igrzyska olimpijskie, w Tokio. Jak przebiegają Pana przygotowania do tej imprezy?
Jestem właśnie po pierwszych startach. I to dosłownie, bo wracam po rocznej kontuzji. Podczas niedawnej rywalizacji w Pucharze Polski, w których zająłem drugie miejsce, byłem w torze po raz pierwszy od dwóch lat. Od mistrzostw świata, na których wywalczyłem srebrny medal. Teraz moje przygotowania do sezonu idą już pełną parą, ponieważ w połowie maja, w węgierskim Szeged odbędzie się Puchar Świata, będący jednocześnie kwalifikacją do igrzysk. Jeśli tam tej przepustki nie wywalczę, to tydzień później czeka mnie jeszcze dogrywka w Rosji. Można więc powiedzieć, że przede mną ciekawy okres.
Pan, jako wicemistrz świata, musi walczyć o przepustkę do Tokio?
Zdobywając drugie miejsce na mistrzostwach zdobyłem kwalifikację olimpijską dla Polski, a nie dla siebie. Teraz stawką będzie kwalifikacja imienna. Trochę to niesprawiedliwe, bo to przecież ja to miejsce uzyskałem, a teraz po raz kolejny muszę potwierdzać swoją klasę. Tak to jednak funkcjonuje i nic na to nie poradzę. Trzeba zatem skupić się na najbliższym Pucharze Świata…
Wspomniał Pan o kontuzji. Co to był za uraz?
Początkowo myślałem, że to zwykłe przeciążenie barku. Po jakimś czasie okazało się jednak, że to całkowite zerwanie mięśnia nadgrzebieniowego i wszystko skończyło skomplikowaną operacją i założeniem czterech kotwic trzymających mięsień. Nie muszę więc chyba dodawać, że nie byłem zbytnio zmartwiony decyzją o tym, że igrzyska w Tokio z powodu pandemii zostały przełożone na ten rok.
Jak się Pan nabawił tak poważnej kontuzji?
Podczas… treningu biegowego. W pewnym momencie straciłem równowagę i nie chcąc się przewrócić chwyciłem się małego drzewa. Niestety, wiązało się to z mocnym szarpnięciem. Poczułem ciepło w barku, ale przez kolejne dwa miesiące jeszcze trenowałem, ponieważ tak jak wspomniałem, myślałem, że to tylko zwykłe przeciążenie. Uraz nie dawał mi jednak spokoju i postanowiłem zrobić dokładne badania. A te wykazały, że stało się coś znacznie poważniejszego. Teraz mogę tylko żałować, że wówczas się nie przewróciłem, bo pewnie wszystko by się skończyło na małych zadrapaniach.
W powrocie do pełni sił pewnie nie pomagała też pandemia?
Niekoniecznie, ponieważ kajakarstwo jest sportem uprawianym na świeżym powietrzu, a w tym przypadku obostrzenia nie były aż tak restrykcyjne. Wszystkie plany treningowe zrealizowaliśmy zatem w stu procentach.
Pan o przepustkę do igrzysk będzie walczył w swojej koronnej konkurencji?
Tak, w jedynce na 1000 metrów. W Tokio po raz ostatni będzie też można walczyć o medale w dwójce na tym dystansie, ale wspólnie z Vincentem Słomińskim podczas kwalifikacji zajęliśmy czwarte miejsce, a tylko dwie osady zapewniały sobie prawo walki o awans na igrzyska. Skupiam się zatem na jedynce, co zresztą najlepiej mi wychodzi.
Dla kajakarzy, tak jak dla przedstawicieli wielu innych dyscyplin sportowych, igrzyska to prawdziwe święto. To tam macie swoje pięć minut…
Igrzyska to nasze być albo nie być. To też impreza, na której liczą się tylko medale. Sięgając po niego osiągamy nie tylko sukces sportowy, ale też zdobywamy środki na dalsze funkcjonowanie. Krążek wywalczony na igrzyskach wiąże się także z olimpijską emeryturą. Dla sportowca uprawiającego taką dyscyplinę jak kajakarstwo ma ona ogromne znaczenie, bo zapewnia swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Bez tego medalu, po zakończeniu kariery, trwającej często dwadzieścia, a czasami nawet i więcej lat, zostajemy z niczym. Można zatem powiedzieć, że funkcjonujemy od igrzysk do igrzysk.
Rozmawiamy przy okazji otwarcia w Owińskach przystani na Warcie. Pana obecność tutaj nie jest przypadkowa.
Nie, ponieważ mieszkam w Czerwonaku, tuż przy samej Puszczy Zielonka. Wcześniej też byłem związany z gminą, ponieważ mieszkałem w Koziegłowach.
Do Owińsk ma Pan zatem bardzo blisko. Tylko czy tutaj da się profesjonalnie trenować?
Tak, ale trzeba byłoby zadbać o odpowiednią infrastrukturę. Do treningu potrzebne jest miejsce, w którym można się przebrać czy też, już po zakończeniu zajęć, wziąć prysznic. Zawodnik musi też mieć pomieszczenie, w którym mógłby chować łódkę. Samo miejsce jest jednak jak najbardziej odpowiednie do trenowania. W gminie Czerwonak takich miejsc jest zresztą więcej, ponieważ mamy jeszcze przystań Marina czy też Akwen Tropicana, który jest mi szczególnie bliski. Wszędzie tam mógłby funkcjonować klub i będą mocno namawiał włodarzy gminy, aby taki klub powstał. A raczej został reaktywowany, bo swego czasu kajakarze mieli już tutaj swoją siedzibę. Potencjał na pewno jest i warto go wykorzystać, bo dzięki temu za jakiś czas być może doczekamy się kolejnych olimpijczyków.
Rozmawiał Tomasz Sikorski
Tomasz Kaczor– 32-letni, mieszkający w Czerwonaku, kajakarz Warty Poznań. Wicemistrz świata sprzed dwóch lat w kanadyjce na 1000 m w węgierskim Szeged, złoty medalista igrzysk europejskich w Baku, srebrny i trzykrotnie brązowy medalista mistrzostw Europy. Dwukrotny olimpijczyk. Na igrzyskach w Londynie razem z Marcinem Grzybowskim zajął 9. miejsce w dwójkach kanadyjek na 1000 m, natomiast w Rio de Janeiro na tym samym dystansie zajął 8. lokatę w konkurencji jedynek.